Cafe La Ruina i Raj – Azja na poznańskiej Śródce
La Ruina i Raj – dwa byty, które wyrosły dosłownie w środku poznańskiej Śródki – dzielnicy do niedawna bardzo zaniedbanej, do której raczej nikt z własnej woli się nie zapuszczał. Ponoć to właśnie te dwa lokale odmieniły ją kompletnie sprawiając, że stała się najbardziej hipsterską okolicą. Teraz wokół widać nowe apartamentowce, a do La Ruiny i Raju tłumnie przychodzą modni goście i zasiadają w środku lub na niekoniecznie wygodnych, kolorowych stołkach na zewnątrz łapiąc promienie słońca i popijając kawę bądź lemoniadę. Ponoć to miejsce albo się kocha, albo nienawidzi. Podczas wizyty w Poznaniu, niezrażona rozbieżnymi opiniami, postanowiłam się o tym przekonać na własnej skórze.
W przecieraniu śródkowych szlaków towarzyszyły mi Monika i Dota, które także były ciekawe tego miejsca. We trzy trafiłyśmy tu prawie jak po sznurku idąc z Rynku. Naszą uwagę zwrócił ogromny mural na kilkupiętrowej kamienicy. Już wiedziałam, że jesteśmy blisko. Potem tylko napis „Kino za rogiem” et voilà! Słynna La Ruina i Raj stanęły przed nami otworem.
Jako, że zbliżała się pora obiadowa postanowiłyśmy w pierwszej kolejności zjeść coś konkretnego i zajrzałyśmy do części restauracyjnej „Raj”, do której wejście jest pod szyldem „Cukiernia”. To chyba tak dla zmyłki 😉
Zajęłyśmy miejsca vis-à-vis baru – w środkowej części restauracji. Wystrój jest delikatnie mówiąc specyficzny. Trochę jakbym się przeniosła do Pekinu do dzielnicy hutongów i znowu jadła obiad w obskurnej, ciasnej restauracyjce zorganizowanej w małych pomieszczeniach z przechodnimi pokojami.
Dominuje tu misz-masz, ale mam wrażenie, że jest kontrolowany. Kolorowe zdjęcia z podróży, masa śmiesznych starych akcesoriów rodem z targu staroci. Ba, tu nawet motocykl się zmieścił! Taki styl może się podobać lub nie. Efekt jest jednak taki, że Raj od wejścia wydaje się być idealnym tłem dla wszelkich sesji zdjęciowych w azjatyckim stylu. Nie trzeba wcale jechać do Azji. Można się poczuć jak na egzotycznym wyjeździe, serio!
Dodatkowo przez duże okno można podglądać pracę na kuchni.
Na próżno szukałyśmy menu. Okazało się bowiem, że dania rozpisane są z tyłu kolorowych pocztówek porozkładanych na każdym stoliku. Taki patent, kto by pomyślał!? Strasznie mi się spodobał ten pomysł!
Zamówiłyśmy trzy różne dania. Wzięłam pad thai’a z wołowiną i tofu (34 zł), Dota zupę Pho Bo Hanoi (bogaty bulion wołowy z makaronem ryżowym z kiełkami fasoli mung – 28 zł), a Monika smażony ryż z warzywami i tofu (niestety nie zanotowałam ile kosztował).
Dania dziewczyn, których spróbowałam po kęsie, wydawały się bardzo smakowite i doprawione w punkt, ale pozwólcie, że skupię się na swoim Pad Thai’u. To klasyk, który zamawiam bardzo często ilekroć mam tylko okazję. Muszę przyznać, że „Rajskiemu” Pad Thai’wo nic a nic nie brakowało. Porcja solidna i dobrze doprawiona. Wielki plusem była dla mnie szczodra ilość kolendry, którą po prostu uwielbiam i doceniam kiedy w restauracji dostaję więcej niż tylko dwa lub trzy listki. Między wstążkami makaronu znalazłam też sporo mięsa, tofu i jajka. Proporcje jak najbardziej w porządku. Do tego odświeżająca lemoniada (10 zł) i nawet w tak ciepły dzień bez problemu udało mi się zjeść dość pikantne danie.
Po daniu głównym zabrałyśmy swój numerek i przeniosłyśmy się do lokalu obok, czyli kawiarni La Ruina.
Wystrój tego miejsca jest także eklektyczny. Menu na ścianie jest lekko sfiksowane, ale widocznie tak ma być.
Za ladą widzimy słodkie obiekty pożądania – dwa serniki: jeden z mango, a drugi sezamowy. Dodać należy, że do La Ruiny przychodzi się właśnie na serniki oraz kawę – to ponoć zestaw obowiązkowy. Obie z Moniką decydujemy się na ten z mango. Dziewczyny zamawiają jeszcze kawę, a ja po wypiciu już dwóch z rana, zostaję jednak przy orzeźwiającej lemoniadzie.
Sernik z mango (14 zł) jest obłędny! Totalnie kremowy, o mazistej strukturze. Kakaowy, kruchy spód dobrze mu robi, jak i słodka śmietana rozsmarowana na wierzchu. Jestem co do tego pewna: to jeden z najciekawszych serników, jakich kiedykolwiek próbowałam. Trudno mnie w tej materii zaskoczyć, bo jestem osobą wybitnie sernikową (patrz przepisy: SERNIK), ale temu się udało. Niesamowita konsystencja, aromat świeżego mango i po prostu wspaniały smak!
Kawy podawane w La Ruinie pochodzą z małych palarni i są kawami „speciality”. Espresso kosztuje 5 zł, doppio 8 zł, macchiato 8 zł, kawę czarną dostaniemy za 7 zł, a cappuccino za 8 zł. Następnym razem dam się namówić, na pocieszenie zostaje zdjęcie kawy Doty podanej w fikuśnej filiżance.
La Ruina i Raj – dla kogo?
Zdecydowanie nie tylko dla hipsterów! Przychodzą tu rodziny z dziećmi, pary, grupy znajomych. To miejsce na luzie, ciekawe, niebanalne. Można przyjść na obiad lub kolację, a można na kawę i deser. Można też jak my – na jedno i drugie.
La Ruina i Raj – podsumowanie:
La Ruina i Raj cechuje, poza wg mnie dobrym jedzeniem, sympatyczna i pomocna obsługa. Ceny są zbliżone do restauracji warszawskich, więc nie można powiedzieć, że są niskie. Na jedzenie musiałyśmy dość długo czekać i nie wiem czy to jest normą w tym miejscu, czy tylko tak trafiłyśmy. Zwłaszcza, że byłyśmy jednymi z pierwszych osób zamawiającymi obiad. Na szczęście nie spieszyło się nam i miałyśmy czas na pogaduszki.
Poza tym małym minusem oba lokale – La Ruina i Raj, wywarły na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Zupełnym hitem jest kino ukryte w Raju! Idąc do toalety trzeba przejść przez salę kinową. Ponoć toaleta w La Ruinie jest także ciekawa…
Reasumując: La Ruina i Raj to miejsca, które trzeba odwiedzić będąc w Poznaniu. Panująca tu atmosfera, wystrój i genialny sernik sprawiają, że można odbyć podróż do Azji bez ruszania się z kraju. Według mnie warto.
Do przeczytania!
E.
Podobne wpisy
Komentarze
5 odpowiedzi na “Cafe La Ruina i Raj – Azja na poznańskiej Śródce”
Dodaj komentarz
Przedział cenowy: 10-40
Fajnie , że podobała Ci sie poznańska knajpa. Zapraszamy częściej do Poznania. Ruina jest specyficznym miejsce, ale poznaniacy chętnie tam przychodza. Sernik, fakt maja obledny:) niestety takie długie oczekiwanie nawet przy pustym lokalu jest normalne.
Pozdrawiam
Karola,
dziękuję za informację! Nam akurat się nie spieszyło, ale mogę sobie wyobrazić sytuację, gdy nie miałabym aż tyle czasu na obiad i takie oczekiwanie lekko by mnie zirytowało. Myślę, że obsługa mogłaby uprzedzać, że na jedzenie czeka się do pół godziny.
Serdecznie pozdrawiam!
E.
Jestem ciekawa, czym jest spowodowany taki dlugo czas oczekiwana…
Fajny wpis, piękne zdjęcia:)
Dzięki! A wiesz, że prawie w ogóle ich nie obrabiałam graficznie? Stwierdziłam, że takie surowe i nieco ciemne lepiej oddadzą klimat obu odwiedzonych przez nas miejsc 😉