fbpx

Gdzie jeść we Wrocławiu? – subiektywny przewodnik i 7 adresów

3 maja 2017

gdzie jeść we wrocławiu

Ostatni weekendowy wypad do Wrocławia zaplanowaliśmy już w styczniu. Głównym celem naszej wizyty było Afrykarium we wrocławskim ZOO. Niestety pogoda splatała nam figla i zamiast pięknej wiosny zapałaliśmy się na końcówkę zimy, ale cel naszej wizyty został zrealizowany. Przy okazji po 5 latach mogę odświeżyć nasz przewodnik Gdzie jeść we Wrocławiu?, który już stracił na aktualności i po takim czasie wypadałoby napisać go od nowa. Przed weekend udało nam się odwiedzić kilka ciekawych miejsc. Wszystkie z Waszych poleceń. Żadne nie okazało się klapą, choć tak naprawdę prawdziwy zachwyt przeżyliśmy trzy razy. Pozostałe miejsca były po prostu dobre, ale bez szaleństw i ekstrawagancji.

Gdzie jeść we Wrocławiu? – miejsca, które odwiedziliśmy:

Taszka Wine & Petiscos

Rynek 53/55

To pierwsze miejsce, które nas totalnie zachwyciło i do którego wrócilibyśmy w każdej chwili bez namysłu. Dlatego też poświęciłam mu osobny wpis, w którym dokładnie opisałam naszą wizytę: Taszka Wine & Petiscos.

gdzie jeść we wrocławiu

Dinette

plac Teatralny 8

Do Dinette udaliśmy się na śniadanie. Lokal jest czynny od 8:00, a już o 8:30 było dość tłoczno. O 9:00 trzeba zaś było czekać na wolny stolik! Widać, że miejsce cieszy się dużą popularnością i w sumie trudno się dziwić. Karta śniadaniowa jest bardzo szeroka i interesująca. Jestem pewna, że absolutnie każdy znajdzie tu coś dla siebie. Są jajka, puddingi, bajgle, naleśniki, śniadania inspirowane różnymi krajami, a także świeże i pyszne pieczywo. Do tego smaczna kawa i dla chętnych słodkie bułeczki oraz ciasta.

Dinette oprócz tego, że ma fajną kuchnię, to jeszcze bardzo nowoczesny i wysmakowane wnętrze, które jest dużym atutem.

Klimaty i wnętrza retro są obecnie bardzo na czasie i Dinette idealnie wpisuje się w tę modę. Najlepsze jednak jest to, że dzięki ogromnym witrynom jest tu bardzo widno. I to nawet w dość pochmurny dzień. Wcale się nie dziwię dlaczego tak wielu z Was poleciło nam to miejsce właśnie na pierwszy posiłek. Tutaj człowiek od razu się rozbudza.

Jako, że na śniadanie musieliśmy poczekać kwadrans, to zaczęliśmy od spróbowania tutejszej cynamonowej bułeczki (7 zł). Była mięciutka i bardzo świeża. Podano ją na gorąco po podgrzaniu w piecu.

Monsieur wybrał śniadanie marokańskie z jajkami w koszulce (18 zł), co de facto sprowadzało się do solidnej wielkości pajdy podpieczonego chleba z hummusem, awokado, miętą i usadowionymi na górze jajkami posypanymi zatarem. Propozycja ta była bardzo smakowita, choć jak na nasz gust hummus powinien być bardziej wyrazisty, bo brakowało mu smaku.

Moja kanapka Croque Madame (16 zł) była za to strzałem w 10! Chrupiące pieczywo, solidna ilość sera, beszamelu i szynki, do tego sadzone jajko i udana sałatka.

Będąc następny raz we Wrocławiu przyjdziemy tu z prawdziwą przyjemnością. To miejsce bez zadęcia, dla każdego. Przychodzą tu studenci, całe wielopokoleniowe rodziny, pary, znajomi i każdy zdaje się być zadowolony.

Obsługa mogłaby być ciut sprawniejsza, ale to praktycznie jedyne zastrzeżenie.

Szajnochy 11

Karola Szajnochy 11

Opisywane przez wielu jako najlepsze sushi we Wrocławiu. Cóż, trafiliśmy tu w wieczór otwierający restaurant week, co niestety (jak twierdził przesympatyczny kelner nas obsługujący) bardzo przełożyło się na czas oczekiwania na zamówione przez nas jedzenie, tłok i zamieszanie na sali. Tradycyjnie zanim przeszliśmy do sushi spróbowaliśmy tutejszej zupy miso, bo jej smak zawsze wiele mówi o miejscu.

O ile wywar był bardzo esencjonalny i miał wyrazisty smak, tak jak lubię, to ilość ryby była zdecydowanie zbyt duża. Wystarczyłaby połowa, bo przez nią bulionu w miseczce nie zmieściło się zbyt dużo. Dodatkowo wolałabym, by w miso pływały 4-5  ładne kawałki ryby, zamiast wielu „odpadków” z produkcji sushi.

Poza miso zdecydowaliśmy się na zestaw dla dwojga składający się z 25 kawałków. Sushi było poprawne, ale na kolana nas nie powaliło. Najbardziej smakowały mi futomaki z kalmarem w tempurze i nigiri. Całość doświadczenia ocenilibyśmy na 4. Być może gdyby nie restaurant week, to jakość byłaby lepsza i nie musieliśmy czekać aż 50 minut na jedzenie.

Osiem Misek

Pawła Włodkowica 27

Osiem Misek ma w menu osiem dań, a w zasadzie sześć, bo pozycję siódmą stanowi deser, a ósmą napoje. I na tym karta się zamyka. Co prawda dania te są w dwóch-trzech odmianach, ale podoba mi się taka koncepcja na podawanie tylko sprawdzonych, bardzo klasycznych i wszystkim znanych azjatyckich smaków. Bo możemy tu zamówić i sajgonki, i parowane bulki bao, Pad Thai’a czy ramen. Czytałam, że hitem są burgery w bao lub zestaw trzech małych bułek z różnymi dodatkami (boczek, krewetka w panierce panko i kurczak w panko). Jako że wieczór był dość chłodny, to postanowiliśmy rozgrzać się jednak czymś bardziej konkretnym.

Mój wybór padł na Pad Thai’a z krewetkami (24 zł), który podany został z lekko ostrą sałatką z ogórka, chili i cebuli. Danie podane w firmowej misce było solidnych gabarytów i najadłam się nim do pełna. Smak był bardzo trafiony, ilość orzeszków adekwatna i jedyne co bym usunęła, to ogromna ilość szczypioru rozsypana po całym talerzu. Poza tym bez zastrzeżeń.

M. zamówił zaś ramen „chrispy pork belly” (35 zł) z długo pieczonym i smażonym, bardzo chrupiącym boczkiem. Jego danie wyglądało dużo bardziej atrakcyjnie niż uchwycił to mój aparat w telefonie. Oprócz sporej ilości różnych dodatków (wakame, szczypior, czarny sezam, jajko, kiełki fasoli mung, grzyby shitake, młody bambus i katsuobushi – suszone płatki tuńczyka bonito) bardzo esencjonalny i dość ostry w smaku okazał się bulion. Może nie był to najlepszy ramen, jaki jedliśmy w życiu, ale naprawdę był co najmniej bardzo poprawny. Zdecydowanie byśmy tu wrócili na bao lub zamówilibyśmy je w food truck’u, który stacjonuje w różnych miejscach we Wrocławiu.

Nanan

Kotlarska 32

O Nanan słyszałam już tak wiele, że musieliśmy tam pójść.

Cukierkowe i pudrowe wnętrze obite aksamitem robi wrażenie od przekroczenia progu. Nie znam w Polsce drugiej tak uroczej cukierni. Na długiej ladzie wyłożono przeróżne ciastka (z w zasadzie powinnam używać określenia monoporcje), eklery, ptysie i makaroniki. Wybór jest duży, ale człowiek jest zdany sam na siebie, bo niedoświadczona obsługa albo nie próbowała wszystkiego, co sprzedaje, albo po prostu nie potrafi opowiadać o produkcie. Trzeba się kierować więc krótkimi opisami umieszczonymi przy każdej pozycji.

Ostatecznie zdecydowaliśmy na dwa ciastka (każde po 15 zł) i ptysia (13 zł). Do tego zamówiliśmy dzbanek herbaty (13 zł).

Zacznijmy od dwóch najmocniejszych kandydatów. Mój faworyt „Mango, marakuja” okazał się bezpiecznym wyborem i smakował dokładnie jak tego oczekiwaliśmy.

Dwa smaczne atłasowe owocowe musy, a w środku galaretka i delikatny spód. Bardzo udane połączenie smaków, choć zupełnie niezaskakujące, ale wybierając to ciastko nie liczyliśmy na zaskoczenie, a na dobry smak. I się nie zawiedliśmy. Jedyny malutki minus za odpadającą od ciastka zewnętrzną warstwę. Podejrzewam tu jakiś błąd w procesie produkcji, bo takie rzeczy nie powinny się przytrafiać. Na drugim ciastku, o podobnym wykończeniu, wszystko trzymało się jak trzeba.

„Jagoda, cytryna, muscovado” to także bardzo udana i już nieco bardziej odważna kompozycja. Fajne gra tu spód z małymi czekoladowymi chrupkami. Bardzo trafione są fioletowe musy. Ciastko nie jest zbyt słodkie, jest bardzo przyjemne i dla oka i dla podniebienia, starannie wykończone, zdecydowanie godne polecenia.

Tak prezentuje się w przekroju:

gdzie jeść we wrocławiu

Niestety ekler „kokos, czekolada, porzeczka” okazał się być dużym rozczarowaniem. Ciasto nie było idealne, ale w porównaniu z wnętrzem było prawdziwie mistrzowskie. W środku czekała na nas bowiem mdła masa, której nie pomogła warstwa zbyt delikatnego i zbyt mało intensywnego porzeczkowego musu. To ciastko nas pokonało i nie daliśmy rady zjeść go w całości. Na szczęście poprzednie pozycje były bardziej szczęśliwe, więc wizytę oceniliśmy w sumie na 4. Widać, że Nanan ma potencjał, ale jest jeszcze kilka rzeczy do dopracowania. Chętnie wrócę tu przy kolejnej okazji, by spróbować innych słodkich propozycji.

Piec na Szewskiej

Szewska 44

To miejsce to dla mnie ewenement. Przyszliśmy tu spacerem około 11:55, czyli chwilę przed otwarciem. Już z daleka widzieliśmy kilka osób kręcących się wokół lokalu. Zanim doszliśmy przed nami ustawiła się już 5-osobowa kolejka! A dosłownie minutę po nas przyszło kolejnych 10 osób. Nie bardzo wiedzieliśmy co się dzieje, ale gdy obsługa po chwili otworzyła drzwi wszystko stało się jasne: każdy zajął stolik i po 5 minutach brak było miejsc. Wow!

Co ciekawe miejsce to nie ma jakiegoś szalenie atrakcyjnego wystroju. Jest naprawdę bardzo prosto i nie ma czym oka zawiesić. To typowy lokal na chwilę: przychodzisz, zamawiasz, jesz i wychodzisz. Ale ponoć dają tu najlepszą pizzę we Wrocławiu, więc o rezerwację na sobotni wieczór trzeba się postarać na kilka dobrych dni wcześniej.

Menu zamyka się na jednej kartce. I jak widzicie ceny są bardzo przystępne: od 10 do 28 zł.

gdzie jeść we wrocławiu

Zamówiliśmy pizzę Contadina oraz Capriciosa (obie po 24 zł). Obie miały bardzo cienkie ciasto na środku i nieco zbyt bułowate oraz grube po bokach. Fajnie, że były ładnie przypalone, ale niestety nie tylko od zewnątrz, ale od spodu także i to niestety trochę za bardzo jak na mój gust.

Celowo zamówiliśmy dwie pizze o różnym poziomie ostrości, by móc je porównać. Po Contadinie spodziewałam się, że będzie naprawdę ostra, w końcu dodatki takie jak pikantne salami i chili powinny zrobić robotę. Pizza jednak była tylko lekko pikantna i nawet zbyt wiele nie pomogła jej ostra oliwa. Capriciosa (pomidory San Marzano DOP, Pecorino, mozzarella, szynka, pieczarki, oliwki, karczochy bazylia) była, jak się można było spodziewać, bardzo delikatna.

Generalnie pizzę na Szewskiej oceniam na 4. Jest ok, ale mogłoby być znacznie lepiej. Daleko jej do naszej ulubionej Ciao a Tutti, oj daleko.

W odbiorze tego miejsca nie pomaga też nieco zblazowana obsługa, która pewnie zawsze ma komplet gości i po prostu wkłada mało serca w to, co robi. Nie muszą się starać, a goście i tak przychodzą. Minus należy się także za niedomyte filiżanki z osadem, w których podają wodę na herbatę.

gdzie jeść we wrocławiu

Chleboteka

Ruska 64/65

To miejsce po prostu trzeba odwiedzić dla genialnego zapachu chleba. Miejsc, które tak pachną nie ma już tak wiele. Od razu przed oczami stanęła mi piekarnia Zubrzyckiego w Nałęczowie, w której zapach wylewa się wręcz na ulicę. Tu jest podobnie.

 

Zrobiliśmy tu zaopatrzenie i kupiliśmy pyszne drożdżówki na drogę powrotną do domu (po 4,50 zł) oraz żytni chleb na zakwasie z rodzynkami i orzechami – fantastyczny!

Poza tym dostaniecie tu ciasta i kanapki, które można zjeść także na miejscu, bo jest kilka miejsc siedzących. Zdecydowanie trzeba tu zajrzeć tym bardziej, że lokal mieści się praktycznie tuż przy Placu Solnym i dosłownie kilka kroków od samego Rynku.

gdzie jeść we wrocławiu

Gdzie jeść we Wrocławiu? – bonusowe adresy:

Oprócz miejsc, które udało nam się odwiedzić polecaliście także całą masę tych, do których z braku czasu i możliwości naszych żołądków, nie udało nam się dotrzeć. Wymienię te, które powtarzały się najczęściej:

  • Browar Stu Mostów – na śniadanie
  • Niezły Młyn
  • Olszewskiego 128
  • Mlekiem i Miodem
  • Piniola
  • Dobra Karma
  • Soczewka
  • Giselle – na śniadanie
  • Bułka z masłem
  • Schody Donikąd – na drinka
  • Pappatore
  • Menu Motto
  • lody w Krasnoludzie
  • Chopper Bar
  • Pasibus

Jeśli macie do polecenia jeszcze inne miejsca, to koniecznie dajcie znać w komentarzu, by inni także mogli skorzystać.

Dziękuję za Wasze rekomendacje!

E.

Jak oceniasz ten wpis?

Kliknij gwiazdkę, aby ocenić!

Średnia ocena 0 / 5. Liczba głosów: 0

Jak dotąd brak głosów! Bądź pierwszą osobą, która oceni ten post.

Podobne wpisy

Komentarze

12 odpowiedzi na “Gdzie jeść we Wrocławiu? – subiektywny przewodnik i 7 adresów”

  1. karolina pisze:

    Każdy obowiązkowo powinien sprobować pizzy w Taorminie. Naprawdę jest rewelacyjna!

  2. Grzegorz pisze:

    Polecam spróbować Panda Ramen – super:-)
    Fantastyczny zapach, no i pełno umami…

  3. Rudzielce pisze:

    Hej,
    polecam bardzo Ahimsę na Świętego Antoniego, bistro z codziennie inszą kartą, pasza wegańska, absolutnie nie mdła, inspirowana luźno Indiami i okolicami, oraz, również przy tej samej ulicy, Szynkarnię, która nie dość, że obsłużyła nas od pory śniadaniowej do wieczornego piwa, ma pyszną kawę z lokalnej palarni, regał i ladę chłodniczą z lokalnymi przetworami, to jeszcze korzysta ze „szczęśliwych” jaj i mięs w dużej mierze sprowadzanych od lokalnych producentów czy hodowców.

  4. smakosz pisze:

    Moje podniebienie zdecydowanie wybiera pizzę w Novecento na Trzmielowickiej, a przy okazji polecam ciekawe wystawy w Zamku Leśnica.

  5. WL pisze:

    Myślę, iż takie zestawienie to świetna sprawa nie tylko dla osób będących czy zamierzających być we Wrocławiu, ale też dla innych, bo również z niego coś można ściągnąć do swojej domowej gastronomii. To Twoje zestawienie spowodowało, iż trafiłem także na Poland 100 Bests Restaurants – w menu Poland 100 Bests Restaurans oczywiście również mnóstwo pyszności (np. posmakował mi sernik podany z mango, marakują i malinami czy filet z kaczki podany na puree z batatów).

    • Madame Edith pisze:

      WL,
      popatrz, jak to się dobrze składa! Niedługo sernik z marakują będę miała na blogu 🙂

  6. Magda pisze:

    Restauracja CORSO na Szewskiej 🙂

  7. BBere pisze:

    La Magdalena

  8. Kawalkada pisze:

    My z rodziną też wybraliśmy się w majówkowy weekend do Wrocławia do zoo, niestety kilometrowe kolejki i brak jakichkolwiek miejsc parkingowych oraz gigantyczny korek sprawiły, że zawróciliśmy i postanowiliśmy pozwiedzać rynek. A tam oczywiście niezliczona rzesza turystów, niczego w tym tłumie nie dało się zobaczyć. Do tego żadnych wolnych miejsc w knajpach i zjeść też nam się nie udało. Zresztą ceny wzięte chyba z kosmosu, co także widać na Twoich zdjęciach i o czym można przeczytać… Miasto ogólnie ładne i zielone, ale nieprzyjazne i kompletnie zatłoczone, więcej tam nie zawitamy.

    • Madame Edith pisze:

      Niestety długie weekendy mają to do siebie, że wszędzie jest tłoczno. Choćby wczoraj ludzie stali w korku po 4-5 h do kolejki na Kasprowy. Ceny we Wrocławiu są podobne do tych warszawskich. Nie są z pewnością wyższe, w innych dużych polskich miastach są podobne.

      My w sobotni poranek byliśmy jednymi z pierwszych gości w Afrykarium i było super (na parkingu przy Hali Stulecia zresztą także). Jak już wychodziliśmy, to powoli do wejścia ustawiała się kolejka, więc myślę, że w normalny weekend trzeba być po prostu zaraz po 9:00, by komfortowo pozwiedzać.

      • BeBe pisze:

        Afrykarium zwiedzać można o wiele bardziej komfortowo, wystarczy skorzystać z usług REWELACYJNEJ firmy VipTravel Wrocław i wybrać się na zwiedzanie po godzinach otwarcia. Kameralna grupa, profesjonalny przewodnik, cisza, spokój, nie trzeba stać w kolejce po bilety, zagląda się do miejsc inaczej niedostępnych, miły poczęstunek w kawiarni na początek. Jedynym minusem jest to, że niektóre zwierzęta po prostu już śpią, ale poza tym warto bardzo. Polecam wszystkim z całego serca.

  9. Jeśli tam pojadę to na pewno skorzystam ;*

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Tutaj możesz dodać zdjęcie do komentarza

Gdzie jeść we Wrocławiu
Moja ocena [1]: 5
Rodzaj kuchni: międzynarodowa
Przedział‚ cenowy: od 5 do 100 zł
Rynek i okolice, Wrocław
Zobacz na Mapach Google
@MadameEdith on Instagram