Piekarnia Sarzyński – na obiad i maślanego koguta na deser
Kazimierz Dolny to jedno z tych miejsc, w których jestem co najmniej raz w roku. Bardzo lubię tam wracać nie tylko z racji pochodzenia z Lubelszczyzny. To miasteczko ma niesamowity klimat i choć zwykle zaglądam tu w weekendy, to powiem Wam, że najwięcej uroku ma w dni powszednie. Zwłaszcza latem, gdy na Rynku toczy się normalne życie. Przyjeżdżają wtedy rolnicy z okolicy, wystawiają swoje stragany i zaopatrują się w nich mieszkańcy, a nie turyści. Wiele razy pytaliście się mnie gdzie jeść w Kazimierzu Dolnym. Jednym z najczęściej odwiedzanych przez mnie lokali jest zdecydowanie Herbaciarnia u Dziwisza, ale to miejsce na pyszne torty i herbatę. Na większy głód dziś polecę Wam Sarzyńskiego i jego piekarnię oraz towarzyszącą restaurację.
W tym miejscu bywam praktycznie od małego. Doskonale pamiętam jego wcześniejsze odsłony i muszę przyznać, że z zaciekawieniem obserwuję przemianę tego lokalu. Praktycznie z roku na rok wnętrze przechodzi metamorfozę. A to inne obrazy czy zdjęcia na ścianach, a to inaczej ustawione lady. Wcześniej klimat był nieco zamkowy i mroczny, teraz jest za to bardziej romantyczny – wystarczyło zmienić lampy i powiesić kilka kolorowych zdjęć. Kilka lat temu Piekarnia Sarzyński została też mocno rozbudowana. Zyskała sporo miejsc siedzących w środku, ale i na zewnątrz. Wpadliśmy tu ostatnio przekąsić coś małego w biegu, a zostaliśmy na pełnowymiarowy obiad, który zrobił nam przy okazji za kolację. Dawno nie jadłam tak bezpretensjonalnego i po prostu smacznego jedzenia.
Już na wstępie przesympatyczny kelner zaproponował, że mogą nam podać dania podzielone od razu na pół, byśmy nie musieli nic przekładać z talerzyka na talerzyk. Powiem szczerze, że jeszcze nigdy mi się coś takiego nie zdarzyło. Zwykle dostajemy talerz z jedzeniem i dwa mniejsze talerzyki i każdy sobie nakłada tyle, ile chce. Była to więc bardzo miła propozycja i dodam, że restauracja nie doliczyła sobie ani złotówki za tę usługę. To świetna opcja, jeśli idziecie z dziećmi do restauracji. Wiadomo, że mali goście nie zjedzą „dorosłej” porcji, więc z łatwością mogą się podzielić jedzeniem z rodzeństwem czy rodzicami.
Zaczęliśmy od chłodnika litewskiego (11 zł). Kuchnia nalała nam chyba „od serca”, bo połówka porcji była naprawdę więcej niż zadowalających rozmiarów. Ale nade wszystko miała smak! Chłodnik był boski, dokładnie taki jak domowy: z jajkiem i solidną porcją koperku oraz młodymi ziemniaczkami w łupinkach. Pychota. Latem pozycja obowiązkowa.
Na drugie wybrałam placki ziemniaczane z polędwiczkami wieprzowymi (29 zł). I ponownie: po skonsumowaniu połowy porcji byłam już najedzona „pod korek”. Bo placek był taki, jakiego dziś praktycznie nie spotkacie: gruby, super chrupiący, ale jednocześnie ani trochę spalony. Sos z mięsem był doskonale doprawiony i wieńczyły go kawałki grillowanej polędwiczki. Prosta, a taka pyszna rzecz. Sam placek śnił mi się już w nocy, więc to o czymś świadczy.
Monsieur na drugie wybrał pierogi ruskie (21 zł). 12 niedużych sztuk, ale talerz wyglądał okazale. Ciasto okazało się idealnie cienkie, a pierogi niemal pękały od dobrze doprawionego farszu. Smaczku nadawała okrasa (pierogi można zamówić też w wersji z patelni, ale te z wody z okrasą zawsze nas bardziej kuszą).
Deseru, jak się możecie domyślać, już nie zmieściliśmy. Kupiliśmy plecionego koguta na wynos (6 zł) i małe maślano-drożdżowe bułeczki z kapustą i grzybami w kształcie pieroga (po 1,50 zł za sztukę) na śniadanie kolejnego dnia. Na pysznie puszące się torty z witryny tym razem zabrakło nam miejsca.
Piekarnia Sarzyński – podsumowanie:
Już kiedyś jadłam obiad u Sarzyńskiego. O ile mnie pamięć nie myli, kilka lat temu w ogródku stał grill, na którym grillowały się jakieś mięsa. Teraz już tego nie ma, za to jest restauracja na powietrzu z doskonałą kuchnią. W środku nadal można zamówić jedno z wielu śniadań. Próbowałam ich podczas innej okazji, jak i też wszelakich tortów i drożdżówek własnego wypieku. Kilka lat temu w Kazimierzu bowiem spędziłam cały tydzień, więc czasu na degustacje miałam pod dostatkiem.
Jeśli więc ktoś Was zapyta mnie teraz gdzie warto pójść na obiad w Kazimierzu, bez wahania polecę mu ogródek w Piekarni Sarzyńskiego. Naprawdę warto. Wszystko jest robione na świeżo i może zdarzyć się, że pod koniec dnia większości rzeczy z karty już nie dostaniecie, bo wszystkie porcje „wyszły”. Sarzyński od wielu lat trzyma poziom i z dużym zadowoleniem obserwuję, że ani trochę go nie obniżył. To wielka sztuka rozwijać się w tej branży, zdobywać nowych klientów, produkować nowe wyroby i jednocześnie trzymać nad wszystkim kontrolę. Zajrzyjcie tam koniecznie, to miejsce jedyne w swoim rodzaju.
Do przeczytania!
E.
Podobne wpisy
Komentarze
6 odpowiedzi na “Piekarnia Sarzyński – na obiad i maślanego koguta na deser”
Dodaj komentarz
Przedział cenowy: do 30 zł
Byłam wczoraj, tj. w niedzielę (30.09.2018), restauracja nie działa już, można tylko wpaść na coś słodkiego.
Z Kazimierzem najbardziej kojarzą mi się właśnie te koguty – uwielbiam je 🙂 A przy najbliżej okazji na pewno odwiedzę restaurację o której piszesz. Nawet ostatnio myślałam, że najwyższy czas na wycieczke do Kazimierza 😉
I jeszcze koniecznie na śniadanie I na na drożdżówkę z serek i rodzynkami….pychota 🙂 Po tygodniu już mam ochotę tam wrócić…
Byłam kiedyś na weselu w KD organizowanym przez Sarzynskiego, tak pysznych potraw na zadnym przyjęciu już później nie jadłam.
Jego córka lub zona napisała ostatnio przepiękną książkę o słodkich wypiekach, chyba sobie kupie zwłaszcza, ze zdjęcia do niej robiła Kinga z greenmorning.
Pozdrawiam
Kamila,
Ta książka jest cudna! Faktycznie piękne zdjęcia, ale po przejrzeniu nie zdecydowałam się jednak na zakup, bo bym z niej nie korzystała. To książka o robieniu dekoracji do ciast, muffinek i pierniczków, a ja nie robię raczej takich rzeczy, więc to byłby tylko taki album do przegladania, a obecnie rezygnuję z książek, z których nie gotuję, bo nie mam po prostu na nie miejsca na półkach.
Serdecznie pozdrawiam
E.
Znam tę piekarnię od małego. Pochodzę z Lublina i bardzo często jeździłam tam z rodzicami na jeden dzień – czasem nawet w środku tygodnia 🙂 Obowiązkowe zwieńczenie spaceru po miasteczku. W samej restauracji jadłam chyba tylko pizzę, ale było to bardzo dawno temu – choć do tej pory pamiętam wyśmienite ciasto 🙂 Z kolei w piekarni uwielbiam jagodzianki (wyśmienite!), kulebiaki z kapustą i grzybami, wspomniane przez Ciebie paszteciki z kapustą i grzybami, a także pizzówki, które pojawiają się tam od czasu do czasu. Jadłam kiedyś stamtąd także babeczkę marchewkową i rogalika z wiśnią – także były pyszne 🙂 I aż żałuję, że nie umiem zrobić tak dobrego ciasta drożdżowego!