KAMO Restaurant
Kamo to restauracja japońska mieszcząca się przy Avenue des Saisons 123 w uniwersyteckiej dzielnicy Elsene w Brukseli. Niby jest oddalona od centrum o około 7 km, co jak na Brukselę jest sporą odległością, to jednak bez rezerwacji nie warto tu się pokazywać. Na miejsce wieczorem trzeba czekać około trzech tygodni, na lunch można się umówić ze znacznie krótszym wyprzedzeniem.
Obiad serwowany jest o 12, a o 13:30 przychodzi nowa tura gości, którzy szczelnie wypełniają malutki lokal mogący pomieścić maksymalnie 30 osób.
Nam udało się dostać stolik na drugą „turę”, z czego byliśmy bardzo zadowoleni. Jako, że ta część miasta była nam zupełnie nieznana poprzedniego wieczoru poprosiliśmy A. i J. o wskazanie nam odpowiedniego środka transportu. Szczęśliwie okazało się, że autobus 71 jadący spod naszego hotelu zatrzymuje się jakieś 200 metrów od restauracji. Tak też, po 30 minutach podróży, kwadrans przed czasem stanęliśmy na Avenue des Saisons.
Kamo jest malutkim lokalem, tak więc i jego witryna jest trudno dostrzegalna. Należy wypatrywać radosnej, żółtej kaczki wiszącej na budynku. To logo restauracji, ale jak sprawdzałam Kamo wcale nie oznacza w języku japońskim kaczka. To po prostu nazwisko Szefa Kuchni – Tomoyasu Kamo.
Z zewnątrz widzimy gości kończących swoje posiłki. Część sali jest już pusta i przygotowana na nowych klientów. Wchodzimy do środka i od razu wita nas młoda Japonka, która odhacza moje nazwisko na liście z rezerwacjami i wskazuje wolne stoliki. Możemy wybrać jeden z nich lub widowiskowe miejsce przy barze.
Jako, że lubimy z M. mieć nieco spokoju podczas jedzenia (i fotografowania 😉 wybieramy stolik dwuosobowy na końcu sali, vis-à-vis pracującego za ladą szefa kuchni.
Od razu prosimy też o zieloną herbatę. I ku naszemu zdziwieniu zaraz potem otrzymujemy bardzo esencjonalny napar w małych czarkach.
Po pierwszym łyku zabraliśmy się za studiowanie menu. Zestawy obiadowe zaczynały się od 15, a kończyły na 60 Euro za prawdziwą ucztę, której z tego co widzieliśmy, trudno byłoby sprostać w pojedynkę. Dlatego zdecydowaliśmy się na Sushi Teishoku (zestaw sushi 25 Eur) oraz Kaisen-don Teishoku (zestaw z miską z owocami morza za 18,50 Eur)
Tuż przed naszym zamówieniem Szef realizował inne – na dwa zestawy ze smażoną doradą podaną na ryżu (18 Eur), która wyglądała obłędnie!
Zaledwie kilka minut później nasze zestawy zawitały na stół. Monsieur otrzymał przystawki w postaci smażonych w tempurze szprotek, sałatki z fasolki i ziaren sezamu oraz sałatki tradycyjnej, zupy miso i 6 sztuk maki oraz 6 nigiri. Zestawowi towarzyszył dzbanuszek z sosem sojowym.
Mój zestaw różnił się tylko daniem głównym, którym była wielka miska z ryżem z mnóstwem świeżego tuńczyka, łososia, ryby maślanej, kawioru z łososia z dodatkiem posiekanego świeżego ogórka.
Oba dania wyglądały niesamowicie apetycznie. Sushi Monsieur nie posiadało dodatkowej porcji wasabi, które znajdowało się odmierzone w idealnej ilości w każdym kawałku. Sushi tradycyjnie towarzyszył różowy imbir…
…a mojej misce doskonale słodki i soczysty marynowany imbir. Po raz pierwszy jadłam tak smacznie przygotowany imbir.
Konsumpcję rozpoczęliśmy od wypicia zupy miso, na dnie której znaleźliśmy pokaźną porcję tofu. Mimo, że nie przepadam za miso, to ta było wyjątkowo smaczna i dobrze doprawiona. Porcja na zaspokojenie pierwszego głodu akuratna.
Następnie z lekką dozą nieufności przystąpiliśmy do kosztowania szprotek, które spoglądały na nas swoimi ślepiami spod cieniusieńkiej panierki jakby chciały powiedzieć: „nie jedzcie nas!”. Pozostaliśmy głusi na to, co miały do powiedzenia, bo smakowały doskonale. Z początku skojarzyły mi się z kawiorem, bo smakowały jak bardzo skondensowana ryba, ale jednak ich smak był dużo ostrzejszy niż rybich jajek. Były chrupiące i rewelacyjnie doprawione m.in. widoczną na zdjęciu skórką z limonki i cytryny.
Klasyczną sałatkę zostawiłam sobie do dania głównego. Był to jedyny element całego zestawu obiadowego, który obojgu nam wydał się zupełnie przyziemny.
Swoje owoce morza zamówiłam w sosie sezamowym (do wyboru był jeszcze sos wasabi oraz sojowy). To był dobry wybór, gdyż jedzenie nie było zdominowane smakiem sosu sojowego, za którym w nadmiarze nie przepadam. W moim daniu wszystko, z wyjątkiem ryżu, było surowe. Tak jak w prawdziwej kuchni japońskiej. Każdy kawałek ryby był doskonały, świeży, smakował morzem. Zresztą chwilę wcześniej widziałam jak Szef z dużą pieczołowitością odcinał potężne plastry ryb i siekał je japońskim nożem, który pewnie jest wart moje dwie pensje 😉
Ryby następnie przełożył do miseczki, do której dolał uprzednio przygotowany sos. Dokładnie wymieszał pałeczkami i z namaszczeniem przełożył na gorący ryż. Na wierzchu ułożył dużą łyżkę kawioru.
Danie było znakomite, ale i na tyle duże, że nie sprostałam jego konsumpcji, przez co Monsieur dostał też swoją małą miskę.
Po wszystkim byliśmy naprawdę bardzo najedzeni, ale postanowiliśmy jeszcze skosztować przynajmniej jednego deseru z karty (łącznie do wyboru są 3). Zdecydowaliśmy się na lody z zieloną herbatą matcha. Zdecydowanie były jednymi z lepszych, jakie jadłam. Mało słodkie, smak matchy idealnie wyczuwalny. Interesującym dodatkiem do lodów była żółta, słodka, kulka o aksamitnej konsystencji. Nie wiem co to było, bo z wrażenia zapomniałam się zapytać.
Obiad zajął nam nieco ponad półtorej godziny. Wszak jedzenie pałeczkami wymaga dużej staranności i powolnej konsumpcji. Dzięki temu mogliśmy docenić też każdy kęs spożywanego posiłku, o czym niestety w dzisiejszych czasach często się zapomina jedząc w pośpiechu.
Ja też za sushi nie przepadam, ale to raczej wina tego, że nie jadłam po prostu dobrego sushi. W takiej restauracji moze i by mi smakowało, więc chętnie bym spróbowała 🙂
Jade!!!
Mme Edith opis i zdjecia sa niezmiernie zachecajace!
Anja Cieri
Ale mi narobiłaś smaku na japońszczyznę, że się tak wyrażę :)To krzepiące, że gwiazdki otrzymują również te zwykłe (w sensie nieluksusowe) lokale.
Tak się zaczytałam, że mało co nie przegapiłam przystanku na którym musiałam wysiąść. Super pomysł z tym koszykiem na torebkę. Do tej pory uważałam, że restauracja z gwiazdkami to tak drogie miejsce, że musisz wydać pół pensji żeby zdjeść tam obiad, który jest wielkości kapsla od butelki 😉 Cieszę się, że obaliłaś ten mit.
zupełnie, totalnie nie moje smaki 🙂
Ajko,
Diskonale Cię rozumiem. Kuchnia japońska jest specyficzna i wielu Europejczykom nie odpowiada. Dla przykładu odobiście nie przepadam za sushi (nie lubię nori i niespecjalnie zajadam się wasabi), za to Monsieur mógłby je konsumować codziennie! Jednak kocham wszelkie ryby i dlatego wiele dań mi z tej kuchni odpowiada 🙂
Pozdrawiam ciepło,
E.
Dla mnie zupa miso jest niezjadliwa i niestety mam zerową tolerancję marynowanego imbiru i tych wszystkich sosów, a szczególnie tego czegoś octowego w czym się moczy ryż do sushi, bleee 🙂
O, o, właśnie o to mi chodziło! Po wczorajszym moim komentarzu należałoby teraz odwołać co powiedziałam:))) Ale nie, odwrócę kota ogonem:) Jak dobrze że takie miejsca są! I jak dobrze że je przedstwiasz!
Ależ Karolino, we wczorajszym komentarzu miałaś dużo racji. Często te gwiazdki niewiele mają wspólnego z rzeczywistym jedzeniem, bo promują bardziej sztukę kulinarną, co oczywiście nie w każdym przypadku jest złe.
Myślę jednak, że mogą być pomocne przy wyborze dobrych i faktycznie sprawdzonych miejsc. Ale w tym celu sądzę, że nie można opierać się wyłącznie na oznaczeniach gwiazdkowych i warto przed wizytą poczytać subiektywne recenzje konsumentów.
Serdecznie pozdrawiam,
E.
Byłam 2 razy w Brukseli, ale za każdym razem niecały dzień – w sumie to zawsze po drodze w inne miejsce. I za każdym razem jadłam mule. W japońskiej restauracji byłam tylko raz w Monachium, ale tam siedzieliśmy przy stole i kucharz przygotowywał nam posiłek przy nas. To była dla nas egoztyka wizualna:-)Aa i pamiętam, że ta restauracja też z zewnątzr wyglądała bardzo skromnie;-)
Fajna recenzja i kto wie, może jak będę kiedyś na dłużej w Brukseli, to też tam zrobię rezerwację;-)?
Pozdrawiam cieplutko:-)
Jak zwykle Edith wspaniała recenzja :).
Jeśli kiedyś wybiorę się do Brukseli to udam się do Kamo ( robiąc oczywiście wcześniejszą rezerwację 🙂 ).
Pozdrawiam!
K.