Aparat ortodontyczny – moje wrażenia z leczenia
Planowałam opublikować ten wpis już rok temu, tuż po zakończeniu leczenia. Ale potem postanowiłam jednak poczekać i sprawdzić czy na pewno nie dopadnie mnie efekt jojo, który niestety przy noszeniu aparatu często się zdarza. Na szczęście nie miało to miejsca, więc na spokojnie mogę Wam opowiedzieć moją historię.
Aparat ortodontyczny – moja przygoda od czasów dzieciństwa:
Generalnie od samego początku, czyli pojawienia się pierwszych stałych zębów w wieku 6 lat miałam problem ze zgryzem. Moja szczęka i żuchwa były za małe, by pomieścić wszystkie zęby. W związku z tym od podstawówki chodziłam do ortodonty. Miałam wtedy aparaty wkładane na noc – tzw. „płytkę Schwartza” z takim specjalnym kluczykiem do jej rozszerzania. Chodziło o to, by rozbudować – poszerzyć zgryz i zrobić miejsce dla kolejnych stałych zębów.
W wieku 12 lat lekarze podjęli decyzję o usunięciu dwóch dolnych piątek. I tak nie miałam górnych zawiązków piątek, więc ten zabieg miał na celu wyrównanie zgryzu i zrobienie miejsca pozostałym zębom.
Co dwa, trzy lata miałam wymieniane aparaty i trwało to aż do liceum. Wtedy moja ortodontka nie mogła mi już nic więcej zaproponować poza aparatem stałym. Było to jeszcze w czasach, gdy za grosz nie chciałam go nosić, bo uważałam, że to bardzo obciachowe. Tak właśnie myślałam w liceum, bo nie znałam nikogo, kto by nosił taki aparat…
Pierwszy aparat stały
Na studiach, gdy poznałam kilka osób noszących aparat i mogłam się o wszystko wypytać podjęłam decyzję, że jednak chciałabym poprawić zgryz. Czułam się już pewniej, zdobyłam wiedzę o aparacie od osób, które z niego korzystały, więc czułam się „uspokojona”. Zdecydowałam się na aparat stały, a ortodontka doradziła mi system Damona, bo miał dodatkowo nieco rozbudować szczękę. Leczenie trwało półtora roku i zakończyło się względnym sukcesem. Piszę „względnym”, bo niestety dopadł mnie wspomniany efekt jojo.
A mianowicie po leczeniu miałam założony retainer na dół i na górę. O ile ten na górze trzymał się świetnie (choć i tak nie dał rady oprzeć się naciskom ze strony języka, przez co zęby zostały nieco wypchnięte do przodu), to ten na dole mi co rusz się kruszył i odpadał na niektórych zębach. Po kilku miesiącach skończyło się jego zdjęciem i używaniem płytki Schwartza na noc. Niestety z tego powodu dolne zęby w ciągu kilku następnych lat nieco się skrzywiły. Płytka Schwartza nigdy nie zda egzaminu tak dobrze jak przyklejony na stałe retainer.
W związku z tym, że dolne zęby zaczynały się coraz bardziej ścierać. Postanowiłam raz jeszcze, dla odmiany w innej przychodni, zawalczyć o idealny uśmiech.
Przed założeniem aparatu
Przed założeniem aparatu w 2018 roku chodziłam pół roku do logopedy, który robił ze mną ćwiczenia i uczył … jak mam jeść! Chodziło o to, by zapobiec wypychaniu zębów przez język i oduczyć mój język złych nawyków. Brzmi to śmiesznie, ale tak właśnie było. Ale dalej będzie jeszcze lepiej…
Moja ortodontka chciała mieć pewność, że podczas drugiego leczenia zęby mi … nie wypadną (poważnie, jest takie ryzyko! Dlatego leczenie aparatem stałym można mieć max 2 razy w życiu, a tylko w wyjątkowych sytuacjach 3 razy. Przeszłam jeszcze analizę okluzyjną i badania u periodontologa, który zbadał dziąsła i ułożenie zębów w kości.
Oczywiście miałam też dwa prześwietlenia (a potem jeszcze jedno w trakcie leczenia), zdjęcie kamienia, piaskowanie, ale to standard. Dopiero potem założyłam aparat – było to pod koniec 2018 roku. Tym razem moja ortodontka zaproponowała mi klasyczny aparat z ligaturami, czyli gumkami, które trzymają drut w kanale.
Mogłam wybrać czy chcę metalowy czy kosmetyczny – porcelanowy. Wybrałam ten drugi, bo mniej się rzuca w oczy. Jest za to nieznacznie droższy. Na modelu wyglądał jak na poniższym zdjęciu, co ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Wszak „modelowe zęby są takie typowo amerykańskie” (jak to określiła moja pani doktor), czyli ogromne. Na nich każdy zamek wydaje się malutki. Nie dajcie się więc nabrać 😉
U mnie te same zamki wyglądały już tak:
Aparat na dół nosiłam 11 miesięcy, a na górę – 13 miesięcy, więc ostatecznie pożegnałam się z „drutami” w styczniu ubiegłego roku.
Od tego czasu mam zainstalowany retainer na górę i dół, a dodatkowo płytkę Schwartza, którą obecnie noszę co drugą noc. Przez pierwszy rok z okładem nosiłam ją codziennie. Jeśli wszystko będzie dobrze szło, to za kilka miesięcy będę ją mogła nosić np. co trzecią noc, a potem co czwartą itd. Retainer zostanie jednak ze mną już na zawsze. Teraz jednak zupełnie mi nie przeszkadza, bo zgryz mam ustawiony idealnie.
Co jest najtrudniejsze przy noszeniu aparatu?
Gumki przez nałożeniem pierścieni
Przy pierwszym aparacie na kilka dni przed jego założeniem miałam zainstalowane rozwierające gumki wokół szóstek. Miały one zrobić miejsce między sąsiadującymi zębami, by ortodonta mógł nałożyć pierścienie na szóstki. Do tego elementu był przymocowany aparat. Obecnie nie stosuje się już zbyt często tego rozwiązania, bo jest ono bardzo bolesne (ten ból dosłownie rozsadza głowę przez kilka dni). Teraz po prostu montuje się takie większe zamki na szóstkach i one trzymają cały aparat. Dobrze je widać na poniższym zdjęciu – to te metalowe zamki na szóstkach.
Wyciągi
To kolejny niezbyt fajny element. W tych gumkach trzeba chodzić non stop lub przez minimum 8-10-12 godzin dziennie – to ustala ortodonta. Można je zdejmować tylko do jedzenia, co bywa kłopotliwe. Zwłaszcza, gdy używa się gumek o małych średnicach. Ich założenie jest po prostu trudne, bo trzeba wcelować w 2, a czasami 3 haczyki. Monsieur, który zaczął nosić aparat dwa miesiące przede mną i nosi go nadal, nosił przez moment aż 3 różne gumki! I to jest dopiero wyzwanie, by je założyć. Sama nosiłam gumki pół roku, a M. nosi je już ponad rok i lada tydzień będzie miał ściągany aparat.
Ból
Ból w moim przypadku był absolutnie akceptowalny. Ani razu nie musiałam sięgać po środki przeciwbólowe. Nigdy też nie przechodziłam na płynną dietę. Oczywiście, przez 2-3 dni po każdej wizycie odczuwałam dyskomfort, ale było to do przeżycia.
Czyszczenie
Warto używać irygatora – on bardzo pomaga wypłukać wszystkie nieczystości z zamków i przestrzeni międzyzębowych. Poza tym przydatne są specjalne nitki dentystyczne i szczoteczki dedykowane osobom noszącym aparat. Akurat higiena była dla mnie najmniej uciążliwa. I tak od 10 lat, już po noszeniu pierwszego aparatu miałam nawyk mycia zębów po każdym posiłku, więc to nie był żaden problem. To już po prostu pozostaje w człowieku.
Podniesienie zwarcia
Podniesienie zwarcia to dla pacjenta bardzo dziwne doświadczenie. W pewnym momencie mojego leczenia lekarz nałożył mi taką jakby grubą plombę na dolnych szóstkach. Sprawiała ona, że moje górne i dolne zęby stykały się tylko na jej powierzchni. Nie stykały mi się jedynki czy kły! Miałam przez to przejściowe problemy z jedzeniem, bo nie mogłam nic pogryźć. Na przykład: jadłam makaron i językiem go sobie dociskałam do górnych zębów, by go posiekać – przedziwne uczucie 🙂 Potem nauczyłam się sobie z tym radzić, ale na początku było to bardzo, ale to bardzo dziwne uczucie, choć absolutnie bezbolesne. Monsieur też przechodził przez ten etap i miał podobne wrażenia.
Co po zdjęciu aparatu?
Przed samym zdjęciem aparatu musiałam odwiedzić higienistkę stomatologiczną (odwiedzałam ją zresztą regularnie – co około 3 miesiące w trakcie leczenia), a już po zdjęciu zostałam wysłana do protetyka, który dopracował mój zgryz poprzez starcie guzków – to są te wystające części np. zęby trzonowe mają ich zwykle 4. Chodziło o to, by nie było sytuacji, że na jakiś ząb będą działały zbyt duże siły i by mi przypadkiem nie pękł pewnego dnia. Dodatkowo protetyk nałożył mi bonding na niektóre zęby – tylko na te, które mi się starły po pierwszym aparacie. Miało to miejsce na dolnych i górnych trójkach oraz dolnych jedynkach.
Leczenie ortodontyczne – ile to kosztuje?
Powiem szczerze, że nie wiem ile dokładnie wydałam na całe leczenie w latach 2018-2021. Szacuję, że było to ok. 7-8 tys. zł. Największym wydatkami były:
- aparat: 1 łuk ceramiczny marki 3M kosztował 1800 zł, czyli w sumie zapłaciłam 3600 zł
- płytka Schwartza po zakończeniu leczenia kosztowała 700 zł
- wizyty, za które płaciłam od 90 do 270 zł w zależności od tego, jakie elementy były wymieniane, gdy oba łuki, to wtedy koszt wynosił właśnie 270 zł – w sumie było to ok. 3 tys.
Dodam, że ceny te zawierały rabat 10%, bo miałam w tym czasie wykupiony pakiet medyczny, w ramach którego miałam bezpłatne wizyty u logopedy oraz periodontologa, jak i prześwietlenia. Normalnie byłby to dodatkowy koszt ok. 1 tys. zł, który musiałabym ponieść jeszcze przed samym leczeniem. Nie można zapomnieć też o wizytach u higienistki, bo są sporym wydatkiem – jedna kosztuje od 150 do 300 zł. Sama miałam je w ramach pakietu, więc dzięki niemu dużo udało mi się zaoszczędzić.
Wizyty u ortodontki podczas noszenia aparatu miałam co 3-4 tygodnie. Obecnie chodzę na kontrole co 3-4 miesiące, czyli jakieś 4 razy na rok.
Leczenie ortodontyczne – podsumowanie:
Powiem szczerze, że dopiero teraz jestem ostatecznie zadowolona ze swoich zębów. Moja wada nie była duża i mało kto ją zauważał. Przeszkadzały mi jednak ścierające się dolne zęby. Po prostu widziałam, że sama je „zjadam”. Nawet moja pani stomatolog zwróciła mi na to uwagę. Gdybym zaniedbała temat, za moment potrzebowałabym specjalnych zabiegów np. nakładania sztucznego szkliwa, bo mogłabym zacząć odczuwać nadwrażliwość.
Leczenie ortodontyczne to duży wydatek, ale moim zdaniem warto go ponieść. Podobnie jak i warto zdecydować się na korektę wzroku, jeśli tylko macie taki problem. O zęby trzeba dbać na bieżąco. W przeciwnym razie po dłużej nieobecności u stomatologa może się okazać pewnego dnia, że zębów nie da się uratować i zostaje zrobienie implantów. A cena jednego czasami wynosi tyle co całe leczenie ortodontyczne i wielokrotnie przekracza standardowe przeglądy czy nawet wstawianie plomb. Jeśli też ścieracie zęby czy macie inne problemy ze zgryzem, to nie czekajcie! Żałuję, że odwlekałam tę decyzję i nie zdecydowałam się na stały aparat kilka lat wcześniej.
Do przeczytania!
E.
Zdjęcie główne: Magdalena Mizera
Podobne wpisy
Komentarze
4 odpowiedzi na “Aparat ortodontyczny – moje wrażenia z leczenia”
Dodaj komentarz
Autor: Madame Edith
Planowałam opublikować ten wpis już rok temu, tuż po zakończeniu leczenia. Ale potem postanowiłam jednak poczekać i sprawdzić czy na pewno nie [...]
Irygator też polecam, coś genialnego. Nawet jak nie miałam czasu na mycie zębów. To szybka sesja irygatorem na dużej mocy (Truelife mobilny ma fajne ustawienia) i jakoś to ratuje sytuację. Aparat na zęby uczy mycia i dbania o zęby jak nic innego :D:)
Zgadzam się! Irygator to super rzecz. Mamy Waterpik od kilku lat i jest super.
Czy może Pani zdradzić gdzie i u kogo się Pani leczyła? Pozdrawiam i gratuluje efektów!
Oczywiście, dziękuję! Jestem pacjentką pani doktor Ewy Prokopowicz, do której najpierw chodził Monsieur, a potem i ja trafiłam pod jej skrzydła 🙂