Kobiety mają moc!

28 września 2020

Jak pewnie wiecie poprzedni tydzień spędziłam z Biszkopcikiem w szpitalu. Okazało się, że podłapał wirusa RSV, który jest bardzo groźny dla dzieci poniżej 2 roku życia (jak i osób po 60-tce). W ciągu 2 dni rozwinęło się zapalenie płuc, któremu towarzyszył przez pięć dni bardzo wysoka gorączka, dochodząca każdorazowo do 39,5 stopnia C. W dodatku trudno było ją zbić i lekarze musieli podawać mu dwa środki na raz, o też nie zawsze przynosiło szybko zamierzony kutek.

Jak trafiliśmy do szpitala?

Na Oddziale Pediatrii Szpitala Bielańskiego, do którego trafiliśmy, spędziłam w sali czas z czterema innymi mamami, które opiekowały się swoimi dziećmi z podobnymi objawami i zakażeniem wirusem. Monsieur kursując między domem i szpitalem, zrobił w ciągu tygodnia ok. 500 km, bo do Bielańskiego mamy ponad 30 km w jedną stronę. Zostaliśmy tam pokierowani przez lekarza z ostrego dyżuru, który jako pierwszy badał Biszkopcika. Infekcja rozwinęła się w mniej niż 48h i od razu zeszła w zapalenie płuc. Rozwinęła się ekspresowo! Lekarz powiedział, że w grę wchodzi jeszcze oddział na Żwirki i Wigury, ale tam są zawsze straszne kolejki na SOR i czeka się godzinami, a w Bielańskim zostaliśmy przyjęci praktycznie zaraz po wypełnieniu wszystkich dokumentów.

Pobyt w szpitalu

Sam pobyt w szpitalu, choć do przyjemnych nie należał, bo w końcu nie były to wakacje. Bałam się bardzo o synka, w głębi płakałam razem z nim, gdy miał pobieraną krew, robione kroplówki, podawane leki czy zakładany wenflon o drugiej nad ranem. Jednak wyniosłam też z niego lekcję.

Dowiedziałam się na przykład, że mojemu synowi bardzo posmakowała zupa szczawiowa, której nigdy wcześniej nie jadł. zasmakował też w kawie zbożowej na mleku, której nigdy mu nie podawałam i nie sądziłam, że może mu przypasować. Tak więc nawet z pobytu w szpitalu starałam się znaleźć jakieś pozytywy i wnioski na przyszłość, choćby w kwestiach wyżywienia 🙂

Siła jest kobietą

Podczas tych kilku dni miałam okazję obserwować jak wielką siłę mają kobiety, które opiekowały się swoimi dziećmi i spędzały z nimi czas w szpitalnych murach. Na całym oddziale spotkałam zaledwie trzech panów przez cały ten czas! To głównie mamy opiekowały się swoimi pociechami – tymi najmniejszymi, które dopiero co się urodziły, jak i nieco starszymi, które nadal wymagały pomocy. Nastolatków, które same mogłyby o siebie zadbać było bardzo mało. Oddział wypełniały głównie maluchy.

Razem z Biszkopcikiem zajmowaliśmy różne sale – najpierw dwuosobową, na której przez pierwszą dobę i tak byliśmy sami. Było prawie luksusowo, bo nawet mieliśmy własną łazienkę z prysznicem do dyspozycji! Potem dołączył do nas bardzo energiczny trzylatek, który szybko został wypisany, bo jego stan na szczęście nie był zły. Następnie przeniesiono nas na salę 4-osobową, czyli de facto 8-osobową wliczając rodziców. I tu choć było weselej, o można było zamienić słowo z fajnymi paniami, to noce były ciężkie.

Wszak co rusz dziecko musiało dostawać a to kroplówki, a to nebulizacje i miało nieco inny schemat podawania leków. Głośne szpitalne nebulizatory, które nazywałyśmy „traktorami”, warczały jeden po drugim, a rano budziła nas pani, która przynosiła śniadanie i zapowiadała obchód lekarza, co oznaczało tyle, że szybko trzeba było wstawać z łóżka i składać fotele do spania. O ile dzieci podczas nebulizacji raczej spały i głośne urządzenia im nie przeszkadzały, to wiadomo, że mamy miały gorzej, bo musiały podawać „wziewy” i trzymać dziecko w pionie, by nebulizacja była skuteczna. I tak kilka razy w ciągu nocy.

Jedna z mam była tu z 5-tygodniowym noworodkiem, który był najdzielniejszym pacjentem, jakiego można sobie wyobrazić. Niestety maluszek zaraził się wirusem RSV od starszego rodzeństwa i w taki sposób trafił na oddział po niedługim pobycie w domu zaraz po urodzeniu. Takie lekcje uczą pokory, bo naprawdę człowiek czasami nie docenia tego, co ma. My nigdy wcześniej nie musieliśmy przechodzić hospitalizacji z naszymi chłopcami, a mama tego słodkiego malca trafiła do szpitala jeszcze w połogu… To naprawdę musiało być trudne doświadczenie, choć przez cały czas zachowywała dobry humor i, pomimo zmęczenia, dobre samopoczucie.

Każda z historii była inna, każde spotkane dziecko było różne, jedno co łączyło te historie to fakt, że mamy były super dzielne, waleczne, niestrudzone i to pomimo zmęczenia, niewyspania czy niezbyt komfortowych warunków. Leżałyśmy bowiem w sali 3-osobowej, do której dostawiono dodatkowe łóżko dla dziecka i fotel dla mamy, przez co po rozłożeniu foteli było bardzo ciasno. Łazienka była jedna na cztery tak duże sale jak nasza, czyli w sumie co najmniej 13 dzieci i tyle samo rodziców, więc o prysznic było trudno, bo wciąż były kolejki.

Niemniej starałyśmy się podejść do sytuacji z optymizmem. Pomagałyśmy sobie pożyczając pieluchy, termometr czy szampon do włosów lub chrupki dla dzieci. Bawiłyśmy się w opiekunki dla dzieci zabawiając wszystkie maluchy, gdy mamy wychodziły na moment do łazienki, pomagałyśmy sobie jak mogłyśmy wołając pielęgniarki w kryzysowych momentach czy biegając po opatrunki, gdy dziecko wyrwało sobie wenflon i krew sikała na wszystkie strony… Nawiązała się fajna więź i miałam wielkie szczęście, że w chorobie trafiłam na tak sympatyczne i silne kobiety wokół siebie! Mam nadzieję, że lada dzień wszystkie opuszczą szpital ze zdrowymi dziećmi u boku.

Teraz odsypiam ostatni tydzień, śpię po 11 godzin na dobę, bo wciąż wychodzi ze mnie stres i niewyspanie. Na szczęście dziś byliśmy na kontroli i ze zdrowiem Biszkopcika wszystko dobrze i zmniejszamy już dawki leków.

Tymczasem Wam, Drodzy Czytelnicy, życzę Wam dużo zdrowia i jak najmniej pobytów w szpitalu. Choć jak widzicie na moim przykładzie, takie doświadczenie też dużo uczy. Najważniejsze, by takie sytuacje dobrze się kończyły.

Do przeczytania!

E.

P.S. Jeśli mieszkacie w Warszawie i kiedykolwiek musielibyście jechać na SOR z dzieckiem, to bardzo polecam Wam Szpital Bielański. Opieka jest znakomita, a wszyscy od lekarzy, przez pielęgniarki, panie salowe czy osoby roznoszące posiłki – naprawdę wspaniali i bardzo zaangażowani w swoją pracę.

Jak oceniasz ten wpis?

Kliknij gwiazdkę, aby ocenić!

Średnia ocena 0 / 5. Liczba głosów: 0

Jak dotąd brak głosów! Bądź pierwszą osobą, która oceni ten post.

Podobne wpisy

Komentarze

7 odpowiedzi na “Kobiety mają moc!”

  1. Kamila pisze:

    Niestety 3 lata temu tez musiałam spędzić tydzień ze swoim półtorarocznym synem w szpitalu. Byliśmy wtedy na wakacjach w Grecji , tydzień w szpitalu w obcym kraju , syn pod kroplówka , większość osób rozmawia tylko po grecku. Pobieranie krwi , zmiany wenflonu które tam odbywają się w osobnym pomieszczeniu bez obecności rodzica, sama nie wiem jak to przetrwałam chyba przez tydzień byłam na adrenalinie. Po wszystkim mąż powiedział że mnie podziwia bo on nie dał by rady wiec tak zgadzam się Kobiety mają MOC

    • Madame Edith pisze:

      Zmiany wenflonu czy inne zabiegi bez rodzica?! To jest nieludzkie… Mój synek w tych momentach najbardziej cierpiał i musiałam go mocno przytulać…

      Dziękuję za życzenia! Byłaś mega dzielna w greckim.szpitalu, nie wiem jak dałaby tam radę…

  2. Agata Knedler pisze:

    Edith
    Zgadzam się z Tobą, że jesteśmy silne i dużo potrafimy znieść dla swoich bliskich. Bo jak nie my to kto…. W sytuacjach kryzysowych uwalniamy moc i działamy. Napisałaś też o solidarności kobiet to bardzo ważne abyśmy były dla siebie wsparciem.
    Dużo zdrowia dla Was.

  3. Ania pisze:

    Edith, dzięki za cynk ze Szpitalem Bielańskim (choć mam nadzieję, że nigdy nie skorzystam!). Ja ze swoją 4-latką byłam kilka razy na SOR na Niekłańskiej (ogromne kolejki) i w Szpitalu Medicover (pustki).

    W szpitalu byłam raz (na Niekłańskiej) po tym jak córka miała reakcję anafilaktyczną – hardcorowe przeżycie i potwierdzam, że mamy moc żeby działać w najtrudniejszych okolicznościach ?

  4. Alicja Zarzycka pisze:

    Edit, dziękuję za ten wpis. Trzeba to na każdym kroku podkreślać, jak ważna jest super power kobiet. Ja tez to przechodziłam, choć wiele lat temu. Mój synek dostał w drugiej dobie po urodzeniu żółtaczki i spędziłam z nim w klinice na Karowej 11 niekończących się dób. Byłam w połogu, a widok mojego dziecka na końcu korytarza w inkubatorze z kroplówką w dopiero co uformowanej główce pozostanie mi pod powiekami do końca życia. Dobrze, ze teraz można być z dzieckiem w szpitalu, kiedyś to nie było praktykowane, a dzieci dłużej dochodziły do zdrowia bez mam u boku. Ściskam Was mocno i ciesze się, ze Biszkopcik dochodzi do zdrowia.(BTW-jego zdjęcie w szpitalnym łóżeczku ściska za serce!)

  5. Ilona pisze:

    Popłakałam się…. A jak jeszcze zobaczyłam zdjęcie Maluszka, to już w ogóle…. Jestem mamą 3,5 miesięcznego Okruszka, bardzo przeżywam wszystko, co z Nim związane, choćby najmniejszy Jego grymas i nie chcę sobie nawet wyobrażać, co Pani przeszła. Bardzo dzielni jesteście. Ostatnio Synek miał szczepienie, ciężko je zniósł, a ja cierpiałam razem z nim, choć starałam się nie okazywać tego, żeby Okruszek nie odbierał złych emocji. Macierzyństwo jest tak piękne, jak i trudne czasami. Zdrówka życzę i żadnych hospitalizacji ?

    • Madame Edith pisze:

      Ilono,
      dziękuję z całego serca. Ja miałam gulę w gardle podczas pobytu, ale jak przenieśli nas do sali, gdzie leżał 5-tygodniowy maluszek, to w ogóle się rozkleiłam. I pomyślałam, że dotąd mieliśmy niebywale dużo szczęścia, że z żadnym dzieckiem nie trafiliśmy do szpitala. Dużo zdrowia dla Was! <3

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Tutaj możesz dodać zdjęcie do komentarza

Kobiety mają moc!


Jak pewnie wiecie poprzedni tydzień spędziłam z Biszkopcikiem w szpitalu. Okazało się, że podłapał wirusa RSV, który jest bardzo groźny dla [...]
@MadameEdith on Instagram