fbpx

1 dzień w Kioto

2 września 2014
Kioto Gion

To już ostatni wpis z Kioto – miasta, które jednocześnie zachwyca i rozczarowuje. Dziś zajmiemy się jego najpiękniejszą stroną – pokażę Wam miejsca, które zapierają dech w piersiach i wprawiają człowieka w niemały zachwyt. Aż by się chciało nigdzie stamtąd nie ruszać…

Nasz kolejny poranek w Kioto rozpoczęliśmy od małego śniadaniowego pikniku na terenie świątyni To-ji Temple (Kyoo-gokoku-ji). Pospacerowaliśmy po terenie, obeszliśmy staw z rybami, a także podziwialiśmy pięciokondygnacyjną pagodę – najwyższą w Japonii. Dzień należał do bardzo słonecznych, a ja zapomniałam zabrać osłony przeciwsłonecznej na aparat stąd niektóre zdjęcia są prześwietlone 🙁

Pagoda w w świątyni Toji
Kyoto
Pagoda w w świątyni Toji

Kyoto

Kyoto
Pagoda w w świątyni Toji

Następnie udaliśmy się na drugi koniec miasta w celu odwiedzenia Kinkakuji, czyli Złotego Pawilonu. Zanim jednak tam dotarliśmy obowiązkowym punktem programu był przystanek przy automatach z piciem i lodami 😉

Złoty Pawilon to chyba najbardziej rozpoznawalny budynek w Kioto. Podczas gdy świątynie można pomylić, ponieważ w wielu przypadkach wyglądają na pierwszy rzut oka podobnie, to ten budynek nie ma sobie równych. Wybudowany został w XIV w. przez szoguna, który postanowił zmienić swoje życie i przyjąć stan kapłański. Początkowo Złoty Pawilon był jego willą, a po śmierci właściciela został przekształcony w świątynię.

Kyoto Golden Pavilion

Otoczenie tego miejsca robi na zwiedzających ogromne wrażenie. Aby się tu bowiem dostać trzeba iść kilkaset metrów przez mały lasek. Na końcu drogi ni stąd, ni zowąd, przed oczami staje niespodziewanie Złot Pawilon, którego bogactwo potęgowane jest dzięki odbiciu w tafli wody. Coś niebywałego! W słoneczny dzień od budynku odbijało się mnóstwo promieni światła, które raziły w oczy – zupełnie jakbyśmy patrzyli się wprost na małe Słońce.

To zdecydowanie jedno z tych miejsc, w których człowiek przystaje i mówi z wrażenia: „WOW”.

Pawilon jest wierną kopią oryginału, który spalił się w 1950 r. Cała budowla pokryta jest płatkami prawdziwego złota. Dookoła znajduje się piękny ogród, po którym można spokojnie pospacerować.

Kyoto Golden Pavilion

Następnie wróciliśmy autobusem do centrum i planując kolejne punkty zwiedzania przysiedliśmy w kawiarni nad kawą i ciastkiem z mango.

Stąd był już tylko przysłowiowy „rzut beretem” do Targu Nishiki, a następnie udaliśmy się już bezpośrednio w kierunku rzeki i dzielnicy restauracji – Pontocho.

Repliki oferowanych potraw w jednej z restauracji

Dotarłszy nad kanał i ulicę Kiyamachi bezskutecznie zaglądaliśmy do kolejnych restauracji. Była godzina 14 i mieliśmy ochotę coś tu przekąsić. Niestety okazało się, że tutejsze lokale mają akurat przerwę do 16-17…

Kioto Pontocho

Musieliśmy się więc zadowolić „sushi kanapkami”, czyli dużymi onigiri jedzonymi nad kanałem.

Kioto Pontocho

Nie było to złe rozwiązanie, bo jedzenie było bardzo smaczne, a do tego niedrogie i w dodatku zawsze świeże i do kupienia w każdym sklepie spożywczym. Muszę przyznać, że taki szybki posiłek nad kanałem był bardzo przyjemny, a miłą atmosferę zapewniły spadające z drzewa płatki wiśni.

Kioto Pontocho

Kioto Pontocho

Kioto Pontocho

Po przejściu kilkuset metrów dotarliśmy nad rzekę  Kamo z bardzo szerokimi bulwarami, na których latem wystawiane są podobno restauracyjne stoliki.

Kioto Kamo

Po przejściu na drugi brzeg byliśmy już tylko kilka kroków od wschodniej części dzielnicy Gion i Higashiyamy. Zupełnym przypadkiem zauważyłam wejście do „cukierni marzeń” Philipe Conticini (o paryskiej filii pisałam dawno temu we wpisie „Prawdziwa cukiernia„).

Ciastka umieszczone pod kloszami aż prosiły się o konsumpcję. Obiecaliśmy sobie, że zaraz po tym jak zobaczymy kolejną główną atrakcję – świątynię Kiyomizu od razu tu wrócimy z dłuższą wizytą. Jak się możecie domyślić kolejne etapy trasy zajęły nam tak duża czasu, że obok tej cukierni więcej już niestety nie przeszliśmy…

W Higashiyamie, czyli w tzw. „Górach Wschodnich” (zgodnie z nazwą ta część Kioto leży na wschodzie i jest górzysta), zobaczyliśmy jeszcze za to świątynię Ryozen Kanon z betonową 24-metrową figurą, która upamiętnia japońskich żołnierzy poległych podczas II wojny światowej.

Kioto Higashiyama

Kilka kroków dalej byliśmy już w starej części Kioto. Znajdziemy tu uliczki ze starymi drewnianymi domkami, w których każdy został przerobiony na sklep z pamiątkami, herbaciarnię lub cukiernię.

Kioto Higashiyama

Kioto Higashiyama

Kioto Higashiyama

Sklep ze słodyczami

Japońskie, luksusowe słodycze – za 9 galaretek trzeba zapłacić ok. 60 PLN.

Wystawa z kotem szczęścia, czyli maneki-neko.

Po dość męczącym spacerze wśród tłumów turystów dotarliśmy do bram świątyni Kiyomizu. Niestety jak się okazało była akurat w remoncie, więc nie mogliśmy podziwiać jej piękna w całej okazałości. Mogliśmy za to do niej wejść.

Kioto Higashiyama

Liczba chętnych do odwiedzenia świątyni o zachodzie słońca przerosła nasze oczekiwania. Było bardzo tłoczno, a na wejście musieliśmy czekać kilkanaście minut w gigantycznej kolejce.

Czekanie wynagrodziły nam widoki. Po pokonaniu kilkudziesięciu stopni mieliśmy Kioto u swoich stóp!

Kioto

Kioto
Panorama Kioto z wieżą telewizyjną
Kioto Kiyomizu
Kolejna pagoda usytuowana kilkaset metrów od głównych zabudowań świątyni Kiyomizu
Kioto Kiyomizu

Kioto Kiyomizu
Świątynia Kiyomizu

Świątynia Kiyomizu to jedno z najbardziej znanych miejsc w Kioto. Ma ponad 1000 lat, a wewnątrz znajduje się posąg 11-głowej bogini Kannon (niedostępny dla zwiedzających). Weranda świątyni, którą widać na powyższym zdjęciu jest ewenementem na skalę światową – zbudowano ją na stromym zboczu na kilkuset drewnianych balach bez użycia ani jednego gwoździa.

Po zejściu ze wzgórza dotarliśmy do wodospadu „Otowa no taki”.

Kioto Kiyomizu

Jego trzy strumienie wpadają do stawu. Pielgrzymi piją wodę tylko z jednego z nich w zależności od tego czy chcą zapewnić sobie zdrowie, długie życie, czy wiedzę.

Kioto Kiyomizu

Kioto Kiyomizu
Brama wejściowa do świątyni Kiyomizu

Schodząc powoli biegnącymi po wzgórzu uliczkami dotarliśmy po ok. pół godzinie do kaplicy Yasaka.

Kioto Yasaka

Następnie przechodząc przez jedną z głównych handlowych ulic miasta Kawamachi weszliśmy do dzielnicy gejsz – zachodniego Gion.

To tu właśnie mieszczą się słynne herbaciarnie, choć z początku niewiele na to wskazuje…

Kioto Gion

Po kilku minutach dotarliśmy nad rzeczkę i urokliwą uliczkę, która tonie w płaczących wierzbach.

Kioto Gion

Do herbaciarni, a w zasadzie restauracji, prowadzą małe mostki przerzucone nad strumykiem. Wieczorową porą można podglądać zamożnych ludzi biznesu, którzy przyszli tu spożyć posiłek w towarzystwie gejsz.

Kioto Gion

Kioto Gion

Bardziej wyszukane lokale dla nielicznych usytuowane są na piętrze, a na dole widać restauracje dla turystów.

Kioto Gion

To bez wątpienia najbardziej magiczna część Kioto.

Kioto Gion

W strumyku przechadzał się nawet żuraw 🙂

Kioto Gion

Kioto – podsumowanie:

Kioto niewątpliwie jest miejscem, do którego chciałabym wrócić, by odkryć je raz jeszcze, gdyż nasze pierwsze spotkanie było dość chłodne i nie od razu między nami zaiskrzyło. Muszę przyznać, że były momenty, które przyprawiały o mocniejsze bicie serca, ale spodziewałam się ich więcej i przyjechałam tu jakby z większymi oczekiwaniami. Jednak mam świadomość, że w ciągu dwóch dni tam spędzonych ledwie liznęliśmy tego, co ma do zaoferowania.

Mam nadzieję, że dzisiejszym, jak i poprzednimi wpisami pokazałam, że ma do zaoferowania naprawdę mnóstwo ciekawych miejsc. Marzę, by tu wrócić także z kulinarnego punktu widzenia, gdyż to własnie w Kioto znajdują się podobno najlepsze restauracje w całej Japonii. Niestety na jeden raz było zbyt wiele atrakcji do zobaczenia, a za mało czasu.

Tymczasem bywajcie! Do Japonii wrócimy niebawem. Obieramy kierunek na południe Honsiu i będziemy podążać trasą wiodącą przed Zamek Himeji, Wyspę Królików aż do pięknej i rozrywkowej Hiroszimy. Będzie się działo!

E.

P.S.
Poprzednie wpisy z Kioto znajdziecie tu:

Wszystkie dotychczasowe posty z Japonii znajdziecie tu: JAPONIA.
Kioto Gion

Jak oceniasz ten wpis?

Kliknij gwiazdkę, aby ocenić!

Średnia ocena 0 / 5. Liczba głosów: 0

Jak dotąd brak głosów! Bądź pierwszą osobą, która oceni ten post.

Podobne wpisy

Komentarze

8 odpowiedzi na “1 dzień w Kioto”

  1. Marta pisze:

    Po zobaczeniu Twoich zdjęc i przeczytaniu opowieści żałuję jezcze bardziej, że podczas podróży do Japonii nie udało mi się odwiedzić Kioto. Będę to musiała nadrobić kolejnym razem i zdecydowanie poświęcić na to miejsce więcej niż jeden dzień, bo wiedzę, że ma bardzo dużo do zaoferowania.
    Swoją drogą piękne kwitnące wiśnie mieliście okazję zobaczyć! Co do luksusowaych japońskich słodyczy to próbowałam dwa różne rodzaje i według mnie nie są warte swojej ceny – to chyba była jedyna rzecz, jaka mi w Japonii nie smakowała, bo każde inne jedzenie było nieziemskie! 😉

    • Madame Edith pisze:

      Marta,
      myślę, że na Kioto trzeba przeznaczyć 3-4 dni, by je w miarę dobrze zobaczyć. My byliśmy tam tylko 2 dni i nie zobaczyliśmy wszystkiego, co chcieliśmy. Odległości są duże, a linie metra tylko 2. Korzystaliśmy też z autobusów, ale to jednak "wyższa szkoła jazdy", bo nigdy nie możemy być pewni na 100% czy pojedziemy w dobrym kierunku 😉 Na szczęście kierowcy w większości przypadków znali angielski i można się było ich zapytać.

      A japońskie, drogie słodycze mi także nie przypadły do gustu.Najlepsze były te kupowane na ulicy jak rybki z kremem budyniowym w środku 🙂

      Pozdrawiam ciepło,
      E.

  2. Madame, dzięki za podróż po Kioto. Za wspaniałe zdjęcia, wizytę w cukierni i ciasto z mango, za którym przepadam 🙂

  3. monika jall pisze:

    Wiele naprawde ladnych widokow i tak nawet dosc spokojnie to wyglada, zadnych tlumow?

    • Madame Edith pisze:

      Moniko,
      Tłumy niestety były i to potężne! Szczególnie na Wzgórzach Wschodnich i przy świątyni Kiyomizu. Tłoczno było też przy północnym odcinku Ścieżki Filozofa. To jeden z minusów Kioto – przy największych atrakcjach gromadzą się tłumy.

      Pozdrawiam ciepło,
      E.

  4. Edith,
    Ehhhh, ale Ci zazdroszczę tej Japonii:)! A mi nazwa Kioto zawsze w pierwszej chwili kojarzy się z książką "Wyznania gejszy". A jeszcze tak odnośnie oczekiwań co do miejsca do którego się jedzie, to powiem Ci, że ja kiedyś tez tak miałam. Gdzie bym nie jechała, to strasznie się nakręcałam, jak fajnie tam będzie, co ja tam nie zrobię i zobaczę. A wiadomo, że nawet jak się gdzieś wyjedzie to trudno być 24h nakręconym i zachwyconym, chociażby ze względu na zmęczenie spowodowane zwiedzaniem i ogromem wrażeń. Przysłowiową kroplą była moja wizyta w Luwrze i oględziny Mona Lizy:)))))))). Po paru takich incydentach z czasem wyćwiczyłam w sobie umiejętność nie nastawiania się na nic i tak jest najlepiej;).

    Miłego tygodnia:)))

    Ania

  5. Agnieszka R. pisze:

    Takie obrazki z rana jak śmietana! Piękne fotografie 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Tutaj możesz dodać zdjęcie do komentarza

1 dzień w Kioto


To już ostatni wpis z Kioto – miasta, które jednocześnie zachwyca i rozczarowuje. Dziś zajmiemy się jego najpiękniejszą stroną – [...]
@MadameEdith on Instagram