fbpx

Zermatt – szwajcarski kurort z Matterhornem w tle

16 listopada 2013
matterhorn

Zermatt to miejscowość w Szwajcarii w kantonie Valais (niem. Wallis, fr. Valais, wł. Vallese, romansz Vallais), położona na wysokości 1610 m n.p.m. To jedna z najpopularniejszych miejscowości wypoczynkowych w Szwajcarii i jeden z najbardziej znanych ośrodków narciarskich w całej Europie. Do Zermatt przybywają również amatorzy alpinizmu, którzy marzą o zdobyciu najbardziej charakterystycznej góry na naszym kontynencie – Matterhornu, w podnóża którego leży miasteczko.

Do Zermatt przyjechaliśmy pod wieczór, blisko godziny 19. W Polce w październiku było o tej porze już ciemno, a tu słońce dopiero powoli chyliło się ku zachodowi. Dzięki temu mogliśmy podziwiać w całej okazałości słynną górę, która zainspirowała Theodora Toblera i Emila Baumanna do stworzenia znanej czekolady z nugatem i orzeszkami – Toblerone.
matterhorn

Nasz pobyt w Zermatt rozpoczęliśmy od kolacji z Cervo Restaurant, o której pisałam już wcześniej we wpisie „Cervo – Zermatt” (byłam w towarzystwie: Kasi, Magdy, Maćka, Waldka, naszej wspaniałej przewodniczki Adriany z Switzerland Tourism oraz Tanji z Zermatt Tourism).

Jako, że kolacja przeciągnęła się do późna wracając mieliśmy okazję zobaczyć Zermatt nocą. Okazało się, że pomimo tego, iż przyjechaliśmy tu w tzw. „niskim sezonie” na deptaku spotkaliśmy wcale niemało osób. Zakwaterowani zostaliśmy w hotelu Walliserhof, który prowadzi bardzo sympatyczna pani będąca … córką byłego Prezydenta Szwajcarii!

Po raz pierwszy miałam okazję mieszkać w hotelu w stylu „chalet” czyli alpejskiego domku. Muszę przyznać, że w takim miejscu można poczuć się zupełnie jak w domu. Pokoje są bardzo przestronne i urządzone w drewnie.

Sympatyczne są także detale jak choćby to, że nie ma tu popularnych w nowoczesnych hotelach kart magnetycznych, a używane są klucze. Do breloków doczepiono zabawne pompony. Bardzo stylowe, musicie przyznać 😉

Wystrój części wspólnych, jak restauracji, w której jedliśmy śniadanie…

…czy restauracji dostępnej także dla gości z poza hotelu również utrzymane są w charakterystycznym, przytulnym nastroju. Bardzo lubię taki styl we wnętrzach – ciepłe kolory, dużo tkanin oraz barw ziemi.

Którko mówiąc: Szwajcarzy dbają o nastrój, co udziela się też gościom. W takim miejscu od razu czuć, że przyjechało się w góry i nie można mieć co do tego żadnych wątpliwości!

Jako, że miasteczko leży w dolinie, a zabudowania skupione są na jej dnie, to gdzie nie spojrzeć widać góry. Niektóre są mniejsze i pofalowane, a inne wysokie i przeraźliwie strome jak Matterhorn.

Widok z balkonu

Po szybkim śniadaniu, na które obowiązkowo były sery, pobiegłam do miasta, by zrobić kilka zdjęć o poranku. Powietrze było rześkie, bo temperatura nie przekraczała kilku stopni. Na szczęście zabrałam ze sobą czapkę i rękawiczki, dzięki czemu i tak miałam wrażenie, że jestem najcieplej ubraną osobą na ulicy. Wydaje mi się, że mieszkańcy, jak i narciarze, których spotkałam o świcie, są przyzwyczajeni jednak do dużo niższych temperatur 😉

Nasz hotel usytuowany był w samym centrum przy ulicy Dworcowej (Bahnhofstrasse), która biegnie przez całe miasteczko.

To tu właśnie znajdziemy sklepy z luksusowymi zegarkami…

…sprzętem narciarskim…

…jak i sieciówki…tyle, że te z wyższej półki.

Poza tym jest tu wiele restauracji, w których nawet o tej porze roku wystawione były fotele na zewnątrz.

Skoro świt otwarta była także piekarnia…

…i to nawet nie jedna, a dwie 🙂

Oczywiście znajdziemy tu też liczne sklepy z tradycyjnymi pamiątkami w kształcie bernardynów, krów, czy świstaków.

W niektóych sklepach z suwenirami dominują artykuły z motywem szwajcarskiej flagi, szarotki (góski biały kwiatek), czy … scyzorykami. Krótko mówiąc każdy znajdzie coś dla siebie.

Skoro „shopping” mamy już za sobą, warto przypatrzeć się tutejszej architekturze. Nie każdy hotel jest tu w stylu „górskiej chatki” są też te bardziej „normalne”, czyli murowane jak np. Zermatterhof. Niestety w niskim sezonie w miasteczku trwaja remonty, bo wszyscy szykują się na „wysoki” sezon – stąd też rusztowania przed tym okazałym budynkiem, który stoi tuż koło kościółka…

…oraz muzeum Matterhornu.

Niestety na ten dzień dzień mieliśmy inne plany i nie udało nam się wejść do środka. Żałuję, bo muzeum ponoć warte jest uwagi – są w nim zgromadzone bardzo ciekawe eksponaty (m.in. lina, na której wspinali się pierwsi zdobywcy szczytu z zespołu Edwarda Whymplera w 1865 r.).

Odbijając w lewo od ulicy Dworcowej i wchodząc na Kościelną, tuż za budynkiem kościółka natrafiamy na cmentarz poległych alpinistów oraz przewodników górskich. To malownicze, bo usytuowane na małej skarpie, ale jednocześnie bardzo przygnębiające miejsce – czytajac napisy na nagrobkach dowiadujemy się, że wielu z nich miało zaledwie po 20-30 lat…

Jakieś 30 metrów dalej wchodzimy na mostek przerzucony nad rzeką, która płynie równolegle do ulicy Dworcowej.

Stąd właśnie roztacza się najpiękniejszy widok na Materhorn.
Niestety mamy pecha, bo szczyt o poranku chowa się w chmurach i tylko lekko w oddali przebłyskuje jego zachodnia grań. Trudno, nie pozostaje nic innego jak przyjechać tu ponownie, by zrobić lepsze zdjęcie 🙂

Idąc z powrotem wystarczy odbić lekko od głównej ulicy, by znajeźć się na starym mieście. To niesamowite miejsce, zaledwie kilkanaście metrów od centrum tętniacego życiem! Obejrzeć tu możemy XVII-wieczne spichlerze i domy z łączonych na węgieł bali. Dachy pokrywają kamienne łupki.

Budynki ze zbożem stawiane były na palach nakrytych wielkimi, płaskimi kamieniami, które uniemożliwiały wstęp myszom! Czyż to nie jest genialne rozwiązanie?!

Przemierzając niedługą Hinterdorfstrasse dochodzimy do pomnika, który został postawiony na część Ulricha Inderbinena – przewodnika górskiego, który zmarł w wieku 104 lat. W swoim życiu wszedł ponad 370 razy na Matterhorn, w tym po raz ostatni w wieku 90 lat!

Obok pomnika, który jest jednocześnie małą fontanną stoi ławeczka, na której podobno Pan Ulrich lubił przesiadywać.

Kilkanaście metrów dalej ponownie trafiamy na rzekę i kolejny mostek. W oddali widać dźwigi i budowę nowych hoteli, a może to pensonaty lub wille bogaczy…?

Idąc Hofmattstrasse po prawej stronie wyłania się sztuczne lodowisko, które jest szykowane do sezonu.

Po chwili znowu jesteśmy na głównej ulicy i po przejściu 200 metrów pod dworcem możemy zaczekać na przystanku na autobus, który zawiezie nas pod stację kolejki górskiej.

Czekając na odjazd zauważamy, że na dworzec podjechał właśnie Ekspres Lodowcowy, który w średnim tempie 35 km/h pokonuje trasę z Zermatt do St. Moritz. Przejazd trwa 7,5 h, ale to podobno niepowtarzalna przygoda, a widoki zapierają dech w piersiach (jadąc z Visp do Zermatt pokonaliśmy część trasy tego słynnego ekspresu).

Ale wracając do autobusów warto jeszcze nadmienić, że w miasteczku obowiązauje zakaz używania pojazdów spalinowych. Można się tu poruszać wyłącznie elektrycznymi taksówkami (każdy hotel ma własną, więc nie ma problemu z noszemiem bagażu po mieście).

Autobusy miejskie są już większe i zmieści się do nich więcej niż tylko 7 osób (tyle wchodzi do taksówki).

W ciągu 5 minut podjeżdżamy pod kolejkę gondolową. Niestety na dole okazuje się, że ze względu na silny wiatr nie możemy dojechać do Glacier Paradise – punku widokowego położonego na 3883 metrach n.p.m. skąd rozpościera się ponoć fantastyczny widok na Alpy i Matterhorn.

Pozostaje nam wybrać krótszą trasę dwoma kolejkami. Najpierw pierwszą gondolową dostajemy się do Furi.

Jadąc podziwiamy stada owiec oraz widoki, kóre niestety tego dnia są nieco ograniczone ze względu na nisko osadzone chmury.

Następnie przesiadamy się do dużo większej kolejki do Trockener Steg na wysokość 2939 m.

Tu jest naprawdę zimno! Nawet nie wiedzieć kiedy wokół nas zrobiło się zupełnie biało. Dookoła pełno narciarzy, którzy buszują w punkcie z modelami nart na nowy sezon – można je tu wypożyczyć i do woli testować na stokach.

Na górze działają wyciągi krzesełkowe i orczykowe. Chętnych niezbyt dużo, ale śniegu nie brakuje. W końcu w Zermatt można jeździć na nartach przez cały rok! Znajduje się tu najdłuższy zjazd w Europie liczący 25 km (właśnie z Glacier Paradise).

My niestety nie przyjechaliśmy tu dziś na narty. Po zrobieniu kilku kroków po śniegu i paru pamiątkowych fotografii postanawiamy zjechać na obiad do Furi. Jadąc kolejką widzimy tęczę po lewej i w dole po prawej Zermatt.

Zermatt z tej wysokości wydaje się być małą mieściną z kilkunastoma domkami. W rzeczywistości to całkiem spore miasteczko, w którym naprawdę jest gdzie pochodzić.

Z okien kolejki dostrzegamy naszą restaurację, która specjalizuje się w szwajcarskich plackach z ziemniaków i boczku – rösti.

Ale żeby się jeszcze trochę przegłodzić nasze przewodniczki proponują nam spacer na most wiszący, który łączy dwa brzegi doliny i wisi 90 metrów nad ziemią.

Żeby się do niego dostać korzystamy z pieszego szlaku. Wejście na górę zajmuje około 30 minut, choć Adriana na zachętę powiedziała, że dojdziemy w 10 minut – daliśmy się nabrać 🙂

Oczywiście czas podejścia uzależniony jest od warunków pogodowych i tempa marszu (podczas naszego podejścia zaczęło padać i miejscami było ślisko, dobrze jest więc zabrać na taki spacer solidne buty).

A im bliżej podchodzimy tym straszniej wygląda ten stalowy most…

W końcu stajemy z nim twarzą w twarz! Iść, czy nie iść? – oto jest pytanie!
Po pokonaniu „przeszkody” naszym oczom ukazuje się ponownie Zermatt. Na szczęście droga w dół zajmuje niecałe 10 minut.

Tym sposobem docieramy do restauracji Furi, gdzie już czeka na nas zasłużony obiad.

Na przekąskę tradycyjna szwajcarska szynka długo dojrzewająca.

A głównym daniem jest oczywiście rösti podane w towarzystwie wieprzowych bitek.
Na deser dostajemy popularne tu lody sorbetowe oraz kawę, którą musi zakończyć się każdy tutejszy posiłek. Wszystko jest znakomite i bardzo nam smakuje.

Najedzeni do granic możliwości zjeżdżamy z powrotem do miasta. Co ciekawe między 12:00-14:00 sklepy w Zermatt są pozamykane – obowiązuje tu przerwa obiadowa podobna do tej, jaką znamy z Hiszpanii, czy Włoch.

Na ulicach popołudniu, pomimo siesty, jest jednak znacznie więcej ludzi.

Jeszcze raz możemy przypatrzeć się eleganckim i stylowym zabudowaniom przy głównej ulicy.

Niektóre budynki zbudowane zostały dosłownie na skale:

Tak po kilku minutach docieramy do dworca. Czas jechać dalej, nasz pociąg już czeka!

Do kolejnego przeczytania!
E.

P.S. Niedługo kolejna część szwajcarskiej przygody, jak i nowe przepisy na szwajcarskie frykasy. Poprzednie wpisy ze Szwajcarii znajdziecie tu:

Jak oceniasz ten wpis?

Kliknij gwiazdkę, aby ocenić!

Średnia ocena 5 / 5. Liczba głosów: 1

Jak dotąd brak głosów! Bądź pierwszą osobą, która oceni ten post.

Podobne wpisy

Komentarze

10 odpowiedzi na “Zermatt – szwajcarski kurort z Matterhornem w tle”

  1. Bet pisze:

    Dzięki 🙂

  2. Bet pisze:

    Podpowiedz proszę, czy jadąc do, a zwłaszcza wracając z Zermatt, kupuję bilet na pociąg na konkretną godzinę, czy tylko na konkretny dzień?

  3. Bet pisze:

    Podpowiedz proszę, czy jadąc a zwłaszcza wracając z Zermatt, kupuję bilet na pociąg na konkretną godzinę, czy tylko na konkretny dzień?

    • Madame Edith pisze:

      Bet,
      Jeśli masz kartę Swiss Pass obejmującą ten dzień, to nie w ogóle nie kupujesz biletu, opcjonalnie tylko rezerwację miejsca np. na Glacier Express. Jeśli nie masz, to kupujesz bilet na konkretną godzinę, bo ceny się różnią czasami dość znacznie nawet 2 ramach jednego dnia, a dodatkowo w zależności od pociągu: czasami z miejscówką lub bez.

  4. Barbarossa pisze:

    Przepiękne zdjęcia, bo i miejsca też urokliwe. Dziękuję za tę wirtualną podróz i ciekawe komentarze. Pozdrawiam Cię serdecznie.

  5. Ależ zazdroszczę, z chęcią bym tam pospacerowała. I w pięknym miejscu nocowaliście.

  6. Zuzanna (Chur) pisze:

    Takie luksusowe sklepy z zegarkami sa chyba w kazdej szwajcarskiej nawet malej miejscowosci, wiadomo przeciez, ze nie ma to jak szwajcarski zegarek i chyba kazdy turysta sobie taka pamiatke stamtad przywozi. A Bognera trudno nazwac sieciowka skoro zwykly sweterek to wydatek 400 ojro.

  7. Anonimowy pisze:

    Świetny post! Dzięki cudownym zdjęciom i filmikowi odbyłam krótką, ale jakże emocjonującą podróż do Szwajcarii ;).
    Pozdrawiam
    Karolina 😉

  8. Mienta pisze:

    Ahhh mogłabym mieszkać na stałe w takim miejscu 🙂

  9. Luksus… Jednak góry są piękne gdzie by nie były. Mimo porównania z Twoją podróżą dobrze wspominam swój skromny pobyt w polskich Pieninach i nocleg w budce… Przygoda różne ma oblicza 🙂

    lozap.blogspot.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Tutaj możesz dodać zdjęcie do komentarza

Zermatt – szwajcarski kurort z Matterhornem w tle


Zermatt to miejscowość w Szwajcarii w kantonie Valais (niem. Wallis, fr. Valais, wł. Vallese, romansz Vallais), położona na wysokości 1610 m [...]
@MadameEdith on Instagram