Onggi – koreańska kuchnia w pięknym wnętrzu
Restauracja Onggi działa na ulicy Moliera przy Teatrze Wielkim od blisko dwóch i pół lat, ale nam udało się do niej dotrzeć dopiero teraz. Choć to może i dobrze, bo inne koreańskie miejsca na mapie Warszawy znamy już nieźle i możemy docenić to, czym się wyróżnia to miejsce. Mamy szczęście, że raz w tygodniu możemy zostawić Małego Monsieur u babci i sami wyskoczyć na miasto i zjeść coś dobrego. Tym uważniej wybieramy miejsca do których chodzimy, bo nie ma co się oszukiwać: wychodzimy z domu rzadziej niż kiedyś. Liczmy jednak, że MM jak tylko nieco podrośnie i polubi jazdę w foteliku samochodowym, także będzie nam towarzyszył w degustacjach.
Restauracja Onggi
Przede wszystkim wielkim pulsem Onggi jest lokalizacja w ścisłym centrum, kilkadziesiąt metrów od Traktu Królewskiego i Krakowskiego Przedmieścia, a także niesamowity wystrój. To zdecydowanie najbardziej elegancka restauracja koreańska, w jakiej byliśmy do tej pory. Sami porównajcie: Korea Town, Koreanka, Sora, Miss Kimchi.
To duży lokal. Składa się z aż trzech poziomów, w tym antresoli. Są tu sale na kameralne spotkania, jak i tradycyjny koreański stół, przy którym siedzi się w kucki.
W sali głównej znajdują się za to zwykłe stoły z wygodnymi fotelami.
Ale to co najbardziej przykuwa uwagę to dekoracje z drewna, sznurków i materiału oraz liczne kamionkowe naczynia, od których wzięła się nazwa lokalu. Ciekawe są też elementy ozdobne na ścianach i suficie w części sąsiadującej z otwartą kuchnią. Słowem: jest na czym zawiesić oko. Onggi idealnie nadaje się na spotkanie z przyjaciółmi, rodziną czy randkę – wystarczy wybrać stolik w odpowiedniej części.
Menu jest rozbudowane i znajdziecie tu wszystkie klasyki koreańskiej kuchni. Prawdziwym hitem są tu zestawy, które można samodzielnie skomponować. Ta przyjemność kosztuje 59 zł od osoby, a w cenie oprócz dania głównego jest też mała przystawka, zupa, napój oraz deser – wszystko do wyboru.
Razem z napojem (wzięliśmi koreański napój cynamonowy z orzeszkami piniowymi – pycha!) dostaliśmy małą sałatkę ziemniaczaną. Smakowała bardzo podobnie do naszej czy niemieckiej.
Następnie na stole pojawiły się wybrane przez nas dania główne w towarzystwie zupy, misek z ryżem oraz miseczek z przekąskami – banchan.
Zmieniają się one z dnia na dzień. Każde z nas otrzymało zresztą inne kąski, więc mogliśmy co nieco popróbować. Banchan to z reguły różne rodzaje kiszonek, jak kimchi (mają tu wersję ostrzejszą i łagodniejszą), marynowana rzodkiew, marynowane kiełki fasoli, kiszone ogórki z chili, smażony szpinak z sosem sojowym i sezamem, sałatka ze świeżej cukinii, tofu z sosem sojowym, cukinia w tempurze itp.
Wszystkie są bardzo smaczne, choć oczywiście jedne są bardzo wyraziste, ostre, pikantne a inne bardziej delikatne. Ważna jest tu różnorodność i to, że na naszej tacy z jedzeniem jest niezwykle kolorowo. Bardzo mi się podoba taka filozofia jedzenia.
Z zup wybrałam miso z tofu, czyli bardzo bezpieczną i smaczną pozycję. Należę do osób, które miso nigdy nie odmówią i tylko raz zdarzyło mi się trafić na miso, które mi nie smakowało (paradoksalnie było to w Japonii – w Hiroszimie). Tutejsze miso podane jest z solidną porcją wodorostów i tofu, jest bardzo esencjonalne i aż kipi w nim od dodatków.
Monsieur za to, jak na miłośnika klasycznych zup przystało, wybrał rosół wołowy z kiełkami i makaronem ryżowym. Ten wybór okazał się być również trafiony.
W kwestii dań głównych, postawiłam na yangnyeom dak, czyli ostre barbeque z grillowanych kawałków kurczaka i warzyw. Z początku wydało mi się przeciętnie pikantne, ale po kilku kęsach stwierdziłam, że jest naprawdę ostre i porządnie doprawione. Ale że w ostatnim roku moja granica ostrości przesunęła się daleko, to zjedzenie tego dania nie sprawiło mi żadnych trudności. W końcu do dyspozycji miałam także ryż i przekąski. Był to wybór w sam raz na zimę – rozgrzewający, sycący i pobudzający nieco kanaliki łzowe, bo przyznam, że dwa razy łza mi pociekła od tej ostrości.
M. zaś skusił się na dak galbi, czyli kawałki kurczaka smażone z warzywami. To propozycja bardziej uniwersalna. Jeśli lubicie smaki słodko-kwaśne, ten kurczak z pewnością przypadnie Wam do gustu.
Na deser wybraliśmy lody o smaku herbaty matcha ze świeżymi owocami. I muszę przyznać, że były to najlepsze lody o smaku zielonej herbaty, jakie kiedykolwiek jadłam. Podczas pobytu w Japonii mieliśmy okazję wielokrotnie próbować przeróżnych deserów, w tym wielu deserów lodowych z matchą w roli głównej. Niestety mało który przypadł nam do gustu. Lody przeważnie były tak intensywne, że trudno się je jadło i stawały w gardle. Równie smaczne, choć mniej subtelne podano nam kilka lat temu w maleńkiej, gwiazdkowej restauracji Kamo w Brukseli. Pamiętam ten smak do dziś, bo to było nasze pierwsze spotkanie z matchą. Te z Onggi są jednak bardziej wyważone i myślę, że bardzo uniwersalne, choć z pewnością mniej autentyczne niż klasyczne. Ale w tym przypadku to akurat plus.
Onggi – podsumowanie:
Po tej wizycie Onggi momentalnie weszło do grona restauracji, do których będziemy wracać. Jedzenie było aromatyczne, kolorowe i urozmaicone, a cena bardzo przystępna. Koreańska kuchnia nie należy w Polsce do tanich, a taki wypad na rozbudowany obiad czy też kolację daje możliwość zapoznania się z wieloma tamtejszymi smakami. Oczywiście, dla chętnych w zestawie są też najpopularniejsze bodaj koreańskie danie, czyli bulgogi. W standardowej karcie jest zaś bibimbap. Nikt stąd raczej głodny nie wyjdzie. Trzeba też przyznać, że w Onggi siedzi się wyjątkowo przyjemnie, bo wystrój jest wspaniały i bardzo autentyczny. Obsługa nieco się gubi, ale dania pojawiają się na czas, więc nawet przy pełnej sali nie można narzekać. Spróbujcie!
Do przeczytania,
E.
Podobne wpisy
Komentarze
Przedział cenowy: 40-60 zł
Dodaj komentarz