Pełną Parą Dim Sum Bar
Pełną Parą Dim Sum Bar działa w biurowcu przy Siennej 76 zaledwie od końca stycznia, a już wydaje się, że zdobył sobie rzesze fanów. W sobotnie popołudnie trudno o stolik. W lokalu roznosi się zapach nagrzanych koszyków bambusowych, a obsługa pracuje na najwyższych obrotach, żeby nie powiedzieć „pełną parą” 🙂
Z zewnątrz lokal poznacie po wypisanych na szybie hasłach i cytatach jak słynny Julii Child: „people who love to eat are always the best people” – trudno się z nimi zresztą nie zgodzić. Skądinąd wydaje mi się, że napisy te były malowane przez Zosię Różycką, ale mogę się mylić…
Restauracja nie jest duża. Składa się z dwóch części: sali z otwartą kuchnią i czterema stolikami, a także drugiej, podłużnej sali, w której znajduje się jeszcze sześć stolików.
Wnętrze utrzymane jest w neutralnych barwach. Dominuje tu biel, szarość i czerń, ale przełamane są intensywnymi dodatkami żółci i zieleni. Ciekawość wzbudzają nowoczesne wykończenia ścian i sufitu zrobione z drewnianych elementów.
Menu wypisano na wielkim lustrze, które optycznie powiększa i rozświetla wnętrze. To interesujący pomysł i choć nawiązuje do popularnej kredy + tablicy, to czuć w nim ducha czasu.
W restauracji przygotowano także miejsca przy barze za którym schowane jest całe centrum dowodzenia restauracją. Na okapie piętrzą się bambusowe koszyki, a na kontuarze poustawiano próbki herbat, świeże zioła i azjatyckie przyprawy. Z kuchni aż buchają rozmaite aromaty, a w żołądku momentalnie zaczyna bulgotać!
W menu w Pełną Parą znajdziemy zestawy obiadowe (po 20 i 23 zł), przekąski (6-14 zł), specjały (15-35 zł), desery (8-10 zł) i napoje (od 4 zł za wodę po 10 zł za wino śliwkowe). Cała karta zajmuje zaledwie połowę strony A4 i bardzo dobrze. Jestem wielką zwolenniczką ograniczonego wyboru, bo wtedy mam pewność, że na cokolwiek się zdecydują, to będzie świeże.
Wraz z Monsieur zamówiliśmy dwa rodzaje lassi: z mango i bananów (po 10 zł). Niby znajdują się w sekcji menu o nazwie „desery”, ale kto nam zabroni zacząć obiad od słodkiego? 😉
Oba napitki są pyszne, a zwłaszcza smakuje mi banana lassi, jakiego do tej pory nie piłam. Świetna sprawa!
Na obiad wybraliśmy: sałatkę z mango i krewetkami (27 zł; w wersji z kurczakiem kosztuje 23 zł) oraz zestaw 10 pierożków za 15 zł (można wybrać dwa rodzaje z karty lub zdecydować się na jeden).
Jako, że sama miałam przyjemność kosztować tutejszych dim sum już dwa razy od otwarcia, to zawartość bambusowego kosza przypadła w udziale Monsieur. Korzystając z mojej porady wybrał mix pierożków z dynią i orzeszkami oraz kurczaka z grzybami. Są to moje dwa ulubione smaki z tutejszej kuchni, choć niezwykle smakowity jest też szpinak z serem oraz tofu z warzywami. Najbardziej zaskakująca jest chyba krewetka z makaronem ryżowym – odlotowa! Ale myślę, że nie każdy może być przygotowany na ten smak i konsystencję. Trzeba po prostu bardzo lubić krewetki.
Pierożki są pyszne, mają dużo farszu i mało ciasta, które dodatkowo jest bardzo pieczołowicie posklejane.
Warto nadmienić, iż dostaje się do nich delikatny sos sojowy, a dodatkowy pikantny kosztuje 1 zł.
Pierożki pierożkami, ale przejdźmy do najlepszej sałatki, jaką ostatnio jadłam. Tutejsza z krewetkami, mango, orzeszkami i roszponką jest po prostu genialna, a do tego ślicznie wygląda. Solidnie doprawiono ją świeżym chilli i kolendrą, przez co delikatnie pali w buzi, ale ten ogień świetnie gasi banana lassi. Krótko mówiąc: jest moc!
Porcja może nie jest największych rozmiarów i mogłaby być nieco większa, jednak na średni głód jest wystarczająca. Jako, że deser wzięliśmy na początku, to nasz obiad w tym momencie dobiegł końca. Przy kolejnej wizycie nie odmówię sobie jednak mango panna cotty (8 zł).
Madame,
za Twoją rekomendacją wybrałam się dziś z przyjaciółką do Pełną Parą. 🙂
Wybrałyśmy lokal położony w innej lokalizacji niż ten z Twojej relacji (byłyśmy na Nowogrodzkiej) – jedzenie jednak (jak sądzę) nie odbiegało od wersji z Siennej, bowiem okazało się bardzo, bardzo smakowite 🙂 Pierożki w wersji pół na pół – jedne z dynią, drugie z kaczką 🙂 Ciężko wybrać zwycięzcę tego pojedynku, choć gdybym musiała wskazać jednego to chyba padłoby na dynię 🙂 Skoro już tak pierogowo – deser także pod tym hasłem. Wiśniowo-czekoladowe nadzienie to jest to, co tygryski lubią najbardziej, a po zamoczeniu w sosie pomarańczowym to już w ogóle odlot!
Dziękuję za rekomendację – sprawdziła się w 100%.
Pozdrowienia!
Dominiko,
Wspaniale, bardzo się cieszę. Sama jeszcze nie dotarłam na Nowogrodzką, ale nadrobię to po powrocie z wakacji. Fajnie, że i tam trzymają poziom 🙂
Serdeczne pozdrowienia!
E.
Jak czytam na różnych blogach relacje z warszawskich lokali, to żałuję, że mnie tam nie ma.. Macie u siebie naprawdę dużo ciekawych miejsc. Co prawda w innych miastach też jest coraz większy wybór, co widzę chociażby po swoim mieście (Bydgoszcz). Jednak specyfika stolicy daje większe możliwości. Wiosną zrobię sobie chyba wycieczkę kulinarną do Warszawy właśnie 🙂
Kinga,
zapewniam Cię, że to nie jest tak, że tylko w Warszawie są ciekawe miejsca. Jak tylko wyjeżdżam i odwiedzam inne miasta, to jestem zachwycona liczbą lokali. Ostatnio tak właśnie było w Toruniu, o czym zresztą pisałam we wpisie: "Gdzie jeść w Toruniu?".
Serdecznie Cię pozdrawiam,
E.
Oczywiście, że nie tylko w Warszawie, dlatego napisałam, że w innych miastach też sytuacja się poprawia 🙂 Nie da się jednak ukryć, że największy wybór jest jednak w stolicy i trudno się dziwić – najwięcej mieszkańców, masa biurowców, co przekłada się chociażby na frekwencję w lokalach w porze lunchu. Chodzi mi też o to, że w Warszawie jest wieeele miejsc ze specjalną kuchnią – zdrową, wege czy z danego kraju (np. gruzińska… – byłam raz w Gaumarjos i żałuję, że w Bydgoszczy nie ma takiej restauracji). Tak czy owak, na pewno wszędzie nastąpił progres, co bardzo mnie cieszy 🙂 pozdrawiam
To fakt. Wybór jest duży i każdy może znaleźć coś interesującego dla siebie. Najgorsze dla mnie jest to, że w wielu miejscach początkowo przyjazne ceny po miesiącu lub dwóch robią się mniej przyjazne. Przez co np. druga lub trzecia wizyta jest często moją ostatnią i muszę zmieniać wpisy na blogu i dodawać "P.S". Mam nadzieję, że w przypadku "Pełną Parą" nic nie będę musiała modyfikować i dopisywać 🙂
Tymczasem życzę Ci udanego pobytu w Warszawie i wielu kulinarnych przygód!
E.
no i chyba dzisiaj po pracy się wybiorę, bo kusisz!:)
Szkoda, że brakuje takich miejsc w Trójmieście… 🙁 Zazdroszczę!
Mimo,że sami robimy pierożki momo w domu(kiedyś wysłałem Ci filmik 🙂 ),to od dawna szukamy dobrej knajpy,w której serwowaliby dania kuchni tybetańskiej na przyzwoitym poziomie.
Kiedyś fantastyczne pierogi(jak i inne dania) można było znaleźć w "Momo-Smak"na Woli,ale odkąd przenieśli się do barakowozu na Domaniewskiej,nie ma o czym mówić 🙁 .Raz też nacięliśmy się na pseudo kuchnię tybetańską na starówce i od tego momentu ,Madzia woli robić pierogi w domu:)…Mimo wszystko pojedziemy na Sienną i spróbujemy ich specjałów,bo na zdjęciach wyglądają bosko.
P.S. Jadłaś kiedyś tybetańską zupę z wieprzowiną i rwanym makaronem(Thenthuk)?Jeśli nie,musisz koniecznie spróbować-jest po prostu genialna 🙂
pozdrawiam serdecznie,
Maciej
Macieju,
Tej zupy niestety nie miałam przyjemności jeszcze jeść, ale po cichu liczę, że to się wkrótce może zmieni…
Pełną Parą póki co trzyma bardzo dobry poziom. Jadłam tam juch chyba cztery razy i zawsze było super, dlatego ogromnie polecam to miejsce. Przetestujcie! Mam nadzieję, że Wam także przypadnie do gustu.
A filmik oczywiście pamiętam – zainspirowaliścue mnie do zrobienia własnych pierogów i zakupienia bambusowego kosza, z którego korzystam do dziś 🙂
Serdecznie Was pozdrawiam,
E.
W takim razie,nie długo się tam pojawimy?.Bardzo się cieszę,że mogliśmy Cię w taki sposób zainspirować?.Często korzystamy z Twoich przepisów,a chyba moim ulubionym jest sernik z kajmakiem i orzeszkami?
Pozdrawiam,
Maciej
Aż zrobiłam się głodna! Wyglądają przepysznie… Jak będę w okolicy to z pewnością się tam wybiorę.