Restauracja Kameralna
Dziś zapraszam Was do miejsca, które mogłoby zagrać w filmie „Powrót do przeszłości”. Restauracja Kameralna, bo o niej mowa, może pochwalić się szczególną atmosferą. Niejednokrotnie była bowiem świadkiem biesiad stołecznej artystycznej bohemy. „Kamera”, bo tak na nią mówiono w skrócie, została założona w 1947 r. przez Związek Inwalidów Wojennych i od początku była miejscem, w którym po prostu wypadało bywać. Do zabytkowej kamienicy przy Foksal zaglądał regularnie Leopold Tyrmand, Marek Nowakowski, Henryk Grynberg, Roman Polański, Agnieszka Osiecka czy Marek Hłasko. Od dwóch lat Kameralna działa w tym samym miejscu, ale w odnowionym wnętrzu. Czy po remoncie coś zachowało się z „Kamery” sprzed lat i warto ją odwiedzić?
Kameralna zlokalizowana jest w zabytkowej i pięknie odrestaurowanej kamienicy z przełomu XIX i XX wieku, która mieści się pod adresem Foksal 11. Celowo podkreślam adres, gdyż za rogiem, przy ulicy Kopernika, otworzyła się druga „Kameralna”, która po pierwowzorze przejęła czerwony neon.
Na wejściu znajduje się bistro, które zaczyna swoją działalność dopiero późnym popołudniem i wieczorem. Można tu przyjść na „wódkę i zakąskę” – napoje są po 4 zł, a jadło po 8 zł. Konsumpcja odbywa się na stojąco przy barze.
Kuchnia w restauracji jest otwarta na korytarz.
W sali restauracyjnej znajduje się bar obłożony kaflami oznaczony jako „wyszynk”, czyli miejsce, w którym sprzedaje się alkohol.
Ściany zamiast tapetą wyłożono są gazetami sprzed lat. Jest tu dużo żelaznych elementów – belki pod sufitem, jak i kolumny przypominają budowle z przełomu XIX i XX wieku (np. paryską Wieżę Eiffla).
Sala jest podzielona na części. Stoliki poustawiane są wokół sceny, na antresolach, jak i przy oknach. Celowo przyszliśmy tu parę minut po otwarciu kiedy jeszcze świeciła pustkami, by zrobić kilka zdjęć bez gości.
Z plakatów na antresoli podczas całego obiadu spoglądał na mnie Marek Hłasko 😉
Menu jest szerokie i składa się praktycznie z samych klasyków, przy których ceny wypisane są ołówkiem. Dodatkowo ceny po 18:00 są o 1 zł wyższe niż przed tą godziną (przypadkiem dostaliśmy menu z cenami „po 18:00”, więc trzeba było odjąć w myślach złotówkę).
Już sama lektura karty wprawia w zaciekawienie. „Koniak i owoce południowe” (8,9 zł przed 18:00 i 9,50 zł po 18:00) to ponoć kultowa pozycja, która oznacza nic innego jak… „pięćdziesiątkę wódki z ogórkiem kwaszonym”.
Do „Kamery”, podobnie jak do „Starej Kamienicy” przyszliśmy w ramach szóstej edycji Tygodnia Restauracji i współpracy z Groupon Polska. Naszym zadaniem było sprawdzenie jak działa groupon – kupon zniżkowy obejmujący dowolne dania (można zapłacić 69,90 zł za groupon wart 140 zł, 99,90 zł za groupon wart 200 zł lub 149,90 zł za groupon wart 300 zł). Napoje były płatne dodatkowo.
Restaurację odwiedzałam z moim przyjacielem ze studiów – Krzysiem, a także Monsieur. Na dobry początek zamówiliśmy przystawki: pierogi ruskie ze śmietaną (16 zł) oraz „cienkie plastry wołowiny posypane serem zagranicznym typu parmezan” (21 zł), czyli krótko mówiąc carpaccio 🙂
Do picia oczywiście wzięliśmy tradycyjną oranżadę (5 zł za butelkę) oraz domowe wino (34 zł za karafkę 0,5 l).
Pierogi, które trafiły na nasz stół były jednym z mocniejszych akcentów naszej wizyty. Znakomity smak i wielkość porcji, w sam raz na przystawkę, którą można się z łatwością podzielić. Pierogi są duże, więc równie dobrze mogłyby stanowić cały obiad dla jednej osoby.
Carpaccio było podane w sposób całkiem zabawny. Ilość sera zrobiła na nas wrażenie. Kaparów, jak i oliwek także nam nie żałowano. Mięso było cieniutko pokrojone i bardzo, ale to bardzo delikatne.
Na drugi ogień poszły zupy. Monsieur wybrał pomidorówkę z makaronem (9 zł) podaną w sympatycznym emaliowanym rondelku. Smakowała jak domowa, klasyczna zupa pomidorowa, za co należy się duży plus dla restauracji.
Z Krzysiem zaś skusiliśmy się na żurki w chlebie (14 zł). Już sam bochenek z wydrążonym środkiem zrobił na nas spore wrażenie. Jego zawartość wcale nie pozostała mu dłużna. Zupa była wspaniała! Gorąca i aromatyczna, z dużą ilością jajka i kiełbasy. Palce lizać!
Pięknym jej wykończeniem była chlebowa czapeczka.
Jako, że w Kameralnej siedziało nam się dobrze i spędziliśmy w niej ponad 4 i pół godziny, po pewnym czasie zaczęliśmy robić się głodni. Postanowiliśmy zatem spróbować także tutejszych drugich dań.
Zdecydowałam się na pierś z kaczki Barbari w sosie wiśniowym (43 zł), która była przyrządzona dokładnie jak trzeba. Danie było potężnych rozmiarów ze względu na ogrom dodatków: ryżu, sosu wiśniowego, jak i połówki upieczonego jabłka. Samo mięso było wilgotne i przyjemnie komponowało się z wiśniami.
Moi towarzysze, jak na przystało na facetów z krwi i kości, poprosili o Chateaubriand – stek wołowy podany z ziemniakami zapiekanymi i warzywami (58 zł).
Ich talerze wyglądały na jeszcze większe niż mój! Stek był świetnie wysmażony i smakował naprawdę dobrze. Był to porządny kawałek mięsa, którym z łatwością można się najeść. Ilość dodatków jednak nieco przerosła oczekiwania dokonujących konsumpcji 🙂
Jako, że w restauracji przy dźwiękach fantastycznych szlagierów sprzed lat siedziało nam się wyjątkowo dobrze, po pewnym czasie zdecydowaliśmy się na skosztowanie jeszcze deserów. Postanowiliśmy, że się nimi podzielimy. by każdy mógł spróbować różnych specjałów.
I tak na nasz stół wjechał sernik stołowy (14 zł), szarlotka na ciepło z lodami (11 zl) i naleśniki z serem na słodko (14 zł).
Wszystkie desery przypadły nam do gustu, ale największym hitem okazała się szarlotka i naleśniki. To właśnie one okazały się być wisienką na torcie naszej wizyty. Były mistrzowskie! Życzyłabym sobie jeść takie co najmniej raz na dwa tygodnie.
Restauracja Kameralna – dla kogo?
Dla każdego. Można tu przyjść na obiad, zabrać z wizytą rodziców, czy dziadków. To jeden z tych lokali w Warszawie, do których po prostu trzeba zabrać gości z zagranicy.
W weekendowe popołudnie restauracja miała duże obłożenie – przychodzili zarówno starsi klienci, jak i rodziny z dziećmi czy obcokrajowcy, którzy jedli obiad w pojedynkę.
Restauracja Kameralna – podsumowanie:
„Kamera” to świetne miejsce nawiązujące do epoki PRL. Myślę, że wielka sala z dopracowanymi detalami każdemu przypadnie do gustu, bo po prostu robi wrażenie. Obsługa jest powściągliwa, ale sprawna i bez problemu objaśnia symbole ukryte w karcie. Wielkim atutem jest warstwa muzyczna – grają tu największe przeboje od lat 60’tych do 80’tych.
Ceny są przystępne, jedzenie bardzo smaczne, a oranżada smakuje jak w latach ’80-tych. Czego chcieć więcej?
Do kolejnego przeczytania!
E.
Rozczuliła mnie etykieta oranżady Olszynka. Często przechodzę z pieskami koło zakładu produkcyjnego tego napoju i zawsze zastanawiam się jak wygląda oferta. Firma ma wieloletnią tradycję w rozlewaniu przepysznej praskiej oligocenki, ale jak to bywa w małych, rodzinnych przedsiębiorstwach, marketing nie istnieje. Tym bardziej cieszy mnie, że Kameralna zainteresowała się Olszynką, brawa dla menadżerów.
W dodatku są 2 rodzaje: biała oraz czerwona, która jest mniej słodka. Próbowałam obie i czerwona smakowo bardziej mi odpowiadała. Warto podkreślić, że oranżady są słodzone tylko cukrem, a nie żadnym syropem glukozowo-fruktozowym.
Super! Lovely photos! It's been awhile since I've been here, so looks like worth going back to as well. And the duck looks delicious! 🙂
Thank you Joy! This is such a fantastic place. I will be definitely coming back with my friends. Good food, music and atmosphere – all in one. Simply perfect 🙂