Salon Kulinarny
Restauracja Salon Kulinarny mieści się na Bielanach i to nie przy głównej ulicy, a na zacisznym osiedlu domków jednorodzinnych. Lokal zajmuje parter dużego domu, który jednocześnie jest, sądząc po cenach, ekskluzywnym obiektem typu „bed and breakfast” (znajdziemy tu 16 pokoi gościnnych). Już sam ten fakt mnie intryguje, bo prawdę mówiąc nie wiem czego mam się spodziewać po restauracji, ale gdy przychodzę na miejsce moje obawy zostają rozwiane.
W głównej sali odrestaurowane meble sprzed dwóch wieków sąsiadują z nowoczesnymi „ghost chairs” projektu Philippe’a Starck’a. Sala restauracyjna jest przestronna, a jej okna wychodzą na zadbany ogród. Można więc usiąść w wykuszu i podziwiać zieleń za oknem. Prawdę mówiąc będąc pierwszymi gośćmi tego dnia czuliśmy się bardziej jak byśmy przyszli do znajomych, niż do restauracji.
Dopiero później, gdy przyszli inni goście, a na stół wjechało jedzenie było czuć, że to klasyczna restauracja. Obsługa jest odrobinę nieporadna, ale fakt ten póki co dodaje uroku temu miejscu, podczas gdy gdzie indziej pewnie by nieco raził. Jedno jest pewne nasza kelnerka była bardzo przejęta swoją rolą i się bardzo starała, choć np. najpierw przyniosła zupę, a dopiero po chwili łyżkę, którą mogłabym ją zjeść 🙂 Byłam tym faktem na tyle rozbawiona, że zupełnie mi to nie przeszkadzało. Inaczej jednak mogłoby być podczas uroczystej kolacji dla gości biznesowych lub rodzinnej uroczystości…
Jak się dowiedziałam póki co z restauracji korzystają głównie goście hotelowi, jak i sąsiedzi, którzy mają tu po prostu blisko. Chyba sporadycznie zaglądają tu przybysze z innych warszawskich dzielnic, bo i lokal dopiero niedawno otworzył się na gości z zewnątrz.
Karta jest całkiem pokaźna, nie wiem nawet czy nie za bardzo jak na lokal z dala od centrum, ale może niepotrzebnie to wytykam, gdyż każde z zamówionych dań było świeże i bardzo smaczne. Z przystawek kusił mnie gravlax z łososia z kwiatami (34 zł), ale jako że dzień był deszczowy i chłodny zdecydowałam się na coś bardziej rozgrzewającego.
Podczas gdy M. na przystawkę pałaszował wątróbkę (29 zł), ja wybrałam lekką jak dmuchawiec zupę z białych warzyw z oliwą truflową (22 zł). Ogromnie mi odpowiada takie połączenie smaków, zwłaszcza gdy jeszcze towarzyszy mu domowe pesto z bazylii. Coś doskonałego i jednocześnie bardzo lekkiego. Konsystencja zupy była prawdziwie obłędna. Właśnie takich doznań oczekuję od restauracji: by mnie zaskoczyła i bym zachodziła w głowę jak podać taką zupę w domowym zaciszu (okazuje się, że wystarczy mieć porządny syfon na naboje, by zupa zmieniła swoją konsystencję).
Wątróbka marynowana w brandy (29 zł) okazała się być także kusząca – podana z ostrym sosem była zupełnie niecodzienną propozycją na przygotowanie tego popularnego rodzaju podrobów. M. stwierdził, że to najsmaczniejsza wątróbka, jaką jadł w ciągu ostatnich lat. Przyznam, że nawet mi smakowała, choć nie należę do miłośników podrobów. Sos był bardzo ostry, choć w dobrym tego słowa znaczeniu. Czuć w nim było brandy, jak i dużo ostrości pochodzącej od różnych przypraw. Raczej sugerowałabym to danie panom, aniżeli paniom.
Danie główne za to wybraliśmy dość nieopatrznie… Nie spodziewaliśmy się tak okazałych porcji przystawek i zamówiliśmy już na samym początku dwa dania główne: polędwiczki sous-vide z groszkiem musem i warzywami oraz antrykot.
Antrykot z pieczonymi ziemniakami oraz sosem BBQ (50 zł) był zrobiony jak trzeba. Mięso było różowe w środku, miękkie i soczyste. Ponownie idealne danie dla brzydszej części ludzkości 😉
Moje polędwiczka wieprzowa (45 zł) była podana z sosem rozmarynowym, prażoną soczewicą beluga oraz puree z zielonego groszku z estragonem. Całość uzupełniały warzywa ugotowane na parze. Porcja była bardzo duża i w zasadzie zupełnie mogłam odpuścić zupę, bo i tak najadłabym się samym drugim daniem. Mięso dzięki przygotowaniu w technologii sous vide rozpływało się w ustach, było soczyste i bardzo, bardzo aromatyczne. Dodatki przyjemnie komponowały się z polędwiczką. Uwielbiam mus z zielonego groszku, więc dla mnie był to strzał w 10. Soczewica była ukryta pod mięsem i warzywami, więc na zdjęciu widać jej tylko odrobinę, ale jej porcja wcale nie była mała. W sam raz, by dodać chrupkości i struktury całości dania.
Na deser, uruchamiając „zapasowe żołądki”, zamówiliśmy jeden kawałek sernika na spółkę (17 zł). Sernik – niby banalne ciasto, ale zawsze można po nim poznać dobrego lub złego cukiernika. Ten z Salonu zasługuje na pochwałę. Ciasto w jego wykonaniu jest bardzo kremowe i delikatne. Pysznym dodatkiem jest sos na bazie brzoskwini i chilli, a czekoladowy spód dopełnia pysznego zapomnienia.
Salon Kulinarny – dla kogo?
Dla każdego, kto lub tradycyjne polskie i międzynarodowe dania z nutą nowoczesności i elementami kuchni molekularnej.
Salon Kulinarny – podsumowanie:
Salon Kulinarny to restauracja, do której pewnie nigdy bym nie trafiła gdyby nie znajomy portal Zomato. Bardzo się cieszę, że dowiedziałam się o istnieniu tego miejsca i je odwiedziłam. I choć daleko od mojej dzielnicy, to warte jest czasu poświęconego na dojazd. Kuchnia prowadzona przez Artura Woszczyńskiego jest bardzo udana i, mam wrażenie, jeszcze zupełnie nieznana w Warszawie. Mam nadzieję, że to się zmieni i że Salon popracuje odrobinę nad obsługą, by dorosła do jego rangi.
Do przeczytania!
E.
Wszystko pieknie sie prezentuje, ale porcje dan, ktore mielisicie na przystawke, sa rzeczywiscie okazale: ciezko byloby mi zjesc po takiej przystawce drugie danie. Razi mnie rowniez wszechobecnosc truskawek i inncyh owocow na talerzach. I w salatce do watrobki, i w salatce do miesa, i jeszcze w deserze. Jakby kucharz nie byl na tyle zdolny, zeby zroznicowac te salatki w zaleznosci od dania. Poza tym sezon na te owoce juz sie chyba skonczyl ?
Przepięknie się prezentuje 🙂
Powiem szczerze, że jestem absolutnie zachwycona wystrojem. Nie, aby to była jakaś nowość. 🙂 Niemniej przyznać muszę, że te obrazki wywołują głośne westchnienie, a zdjęcie sernika… burczenie w żołądku. 😛