Talerzyki na Mokotowskiej – polski tapas bar z prawdziwego zdarzenia
Talerzyki działają na Mokotowskiej od kilku tygodni, choć oficjalnego otwarcia jeszcze nie było (planowane jest na ostatni weekend października). Póki co lokal się dociera, a właściciele zbierają opinie od gości. Talerzyki należą do właścicieli sąsiadującego z nimi Bazaru Kocha. Szef kuchni, Tomasz Maćkowiak, także jest wspólny, choć menu znacznie się różni. Miejsce to skupia się na serwowaniu polskich tapasów – niewielkich porcji, idealnych do próbowania i dzielenia się w gronie rodziny czy znajomych. W dodatku tutejsze propozycje odwołują się do kuchni polskiej.
Restauracja rozgościła się w lokalu, który na początku roku zwolniło Między Ustami. Z dawnego wystroju została jedynie podłoga, bo nawet dolna sala wygląda inaczej. Widać tu dużą dbałość o wystrój wnętrza. Centralne miejsce w Talerzykach zajmuje bar, przy którym serwowane są drinki i sznytki – małe kanapki. Kilka stolików jest wysokich, z typowo barowymi krzesłami, a pozostałe ustawiono przy wygodnych kanapach.
Stylistyka tego miejsca przywołuje na myśl czasy przedwojenne: w wejściu wisi gruba kotara, a na ścianach staromodne kinkiety. Wnętrze uzupełniają stare, przeszklone komody, w których piętrzy się porcelana.
Karta dzieli się na 4 części – talerzyki: mięsne (9 propozycji), rybne (4 dania), wege (5) i słodkie (2 desery). Do tego jest długa karta drinków. Jako, że obecnie oboje jesteśmy bezalkoholowi, decydujemy się na herbatę. Podobno w karcie barowej jest kilka perełek, ale o tym przekonamy się dopiero za kilka miesięcy.
W trakcie dwóch wizyt próbujemy 8 różnych talerzyków, bo trzeba przyznać, że porcje są dość konkretne i po zjedzeniu 2-3 na głowę człowiek czuje się zupełnie syty.
Mielonka / seler / kapary (12 zł) – to talerzyk podany na zimno. Mielonka jest oczywiście domowej produkcji. Sama w sobie jest zbita i smaczna, choć brakuje w niej szczypty przypraw. Na szczęście po rozsmarowaniu doskonałej musztardy francuskiej nic jej już nie brakuje. Mi jednak od mięsa bardziej do gustu przypada sałatka z selera. I tak talerzykiem dzielimy się z Monsieur: on zjada mielonkę z doskonałym chlebem z czarnuszką, a ja sałatkę.
Kaszanka / jabłko w cynamonie (16 zł) – to zaś przekąska podawana na ciepło. Sama tylko jej kosztuję, ale Monsieur zjada całość z nieskrywanym zadowoleniem.
Gołąbek / sos własny / kasza orkiszowa (25 zł) – ten talerzyk podawany jest oczywiście na ciepło. Od pierwszego kęsa staje się naszym ulubieńcem. Gołąbek jest konkretnych rozmiarów i ani trochę nie jest oszukany. W środku skrywa kulę zrobioną niemal w całości ze świetnie doprawionego mięsa z dodatkiem kaszy. Sos jest pyszny, delikatny, z mocną nutą świeżego koperku. To pozycja obowiązkowa.
Pstrąg / jabłko / anyż / sałatka z kopru włoskiego (16 zł) – to danie wybrał Monsieur i był z niego zadowolony. Mi osobiście bardziej do gustu przypadła kolejna propozycja, ale trudno by było inaczej. W końcu ciąża zobowiązuje 😉 Ale pstrąg też jest niczego sobie. Doceniam sałatkę z kopru włoskiego, anyżowy posmak oraz chrupiące jabłko.
Śledź w oleju / ziemniak / sos z kiszoną kapustą (12 zł) – to najpiękniejsze śledzie, jakie jadłam w tym roku i zaraz po gołąbku mój numer 2 tutejszego menu. Śledzie są miękkie, lekko kwaśne i doskonale doprawione. Świetnie grają z ziemniakami w mundurkach i gęstym sosem z kiszoną kapustą, który został ukryty pod nimi. Smaku dodaje też marynowana cebula i młotkowany czarny pieprz.
Kopytka / dynia marynowana / puree z dyni (16 zł) – to jedna z propozycji wegetariańskich. I znowu z Monsieur mieliśmy podzielone zdania: jako wielkiej miłośniczce wszelkiej maści klusek i dyni w każdym wydaniu ta propozycja bardzo przypadła do gustu, a jemu, jak chyba większości facetów, brakowało w niej mięsa 😉 Kopytka były cudnie przyrumienione na patelni, za co daję im dodatkowego plusa.
Ananas a’la Melba (24 zł) to deser dla osób lubiących egzotykę – dominuje tu skąpany w pysznym sosie ananas i marakuja. Ptyś skrywa zaś porcję lodów. Całość fajnie uzupełniają chrupiące płatki z dodatkiem czekolady. To zdecydowanie jeden z najciekawszych deserów, jakie znajdziecie w warszawskich lokalach. I jeśli wcześniejsze talerzyki nie przypadły Wam jakimś cudem do gustu, to dla tego deseru będziecie tu wracać – słowo daję!
Orbit / croustillant / pralina (24 zł) – to zaś opcja mocno czekoladowa, ale nadal świetnie zrównoważona. Mimo że nie przepadam za czekoladowymi deserami, to ten się według mnie broni, bo z jednej strony mamy znakomity, lekki mus, a z drugiej chrupiące elementy.
Talerzyki – podsumowanie:
Menu w Talerzykach ma się zmieniać i jestem bardzo ciekawa jego kolejnych odsłon, skoro już na początku lokal tak dobrze sobie radzi. Obsługa jest dobrze zorientowana w menu i chętnie doradza. Poza tym jest bardzo uprzejma i stylem (białe koszule, szelki – ponoć w przyszłości ma też nosić muchy) nie odbiega od gustownego wystroju wnętrza. Widać, że zadano sobie sporo trudu, by stworzyć to miejsce. I zrobiono to z dużym sukcesem. To idealne miejsce na spotkanie w gronie znajomych – w menu każdy znajdzie coś dla siebie, a dodatkowo dania aż proszą się o to, by się nimi dzielić, próbować i delektować się różnościami. Monsieur docenił też dobór muzyki, przy której miło się tu siedzi i która także zachęca do regularnych powrotów.
Talerzyki – jak trafić?
Do przeczytania!
E.
Podobne wpisy
Komentarze
3 odpowiedzi na “Talerzyki na Mokotowskiej – polski tapas bar z prawdziwego zdarzenia”
Dodaj komentarz
Przedział cenowy: do 30 zł
Hmm gołąbek za 25 zl no nie wiem… jakos nic interesujacego tam nie widze, sledzie, kaszanka, mielonka… no nie wiem moze nastepna odslona bedzie ciekawsza, na razie drogie banaly.
Propozycja ciekawa, ale jak dla mnie droga.
Anika,
ceny w restauracji to jak zawsze kwestia mocno indywidualna.
Ze swojej strony dodam, że jak na Warszawę, to w Talerzykach są one umiarkowane.
Z pozdrowieniami
E.