Tapage
Tapage po francusku oznacza hałas, zgiełk, wrzawę, szum. O nowej restauracji twórcy Kaskruta robiło się dość szybko głośno i to nie tylko ze względu na wymowną nazwę. Sami zobaczcie co ma do zaoferowania spragnionym oryginalnych połączeń smakowych Warszawiakom.
Restauracja Tapage zajęła lokal po Rumburaku przy Placu Zbawiciela 5 (przy skrzyżowaniu z Nowowiejską). Osoby znające tamten lokal wiedzą, że był, podobnie jak większość miejscówek na Placu, dwupoziomowy. Pod tym względem nic się zresztą nie zmieniło, a i samo wnętrze nie przeszło większej metamorfozy.
Na piętrze jest kilka stolików, a kuchnię od gości oddziela tylko regał zastawiony sprzętami. Kucharzy można także podpatrzeć z zewnątrz – są widoczni w oknie nad wejściem.
Kręte schody prowadzące na górę |
Karta jest krótka i zawiera po 2-4 propozycji każdej kategorii dań. Oprócz jedzenia można przyjśc tu także na drinka lub wino.
Ostatecznie zajmujemy spory, drewniany stół na zewnątrz z kapitalnym widokiem na Kościół Zbawiciela. Jest w miarę ciepłe sobotnie popołudnie, święci słońce, więc miejsce to zdaje się być idealne na niespieszny posiłek. Zaczynamy od czegoś na rozgrzanie, czyli bio herbaty i kawy (8 i 10 zł). Ta pierwsza ma bardzo oryginalny smak, choć to Earl Grey, to nie byle jaki. Oprócz bergamotki ma także odrobinę lawendy, która fajnie urozmaica znany smak.
Latte podana w dużej filiżance też smakuje jak trzeba, jednak dopiero za drugim podejściem. Za pierwszym trafia do mnie niemal zupełnie zimna i z opadniętą pianką. Na szczęście obsługa bez słowa ją wymienia na nową, która ma wzorową strukturę i lekko orzechowy posmak, który bardzo lubię.
Na pierwszy głód zamawiamy dwie przekąski. Pierwszą z nich są „szparagi, cytryna, tempura” (12 zł), czyli smażone w delikatnej tempurze kawałki zielonych szparagów oraz cytryny. Całość podana jest z kwaśnym sosem przypominającym wytrawny lemon curd. To kompozycja absolutnie mistrzowska. A smażonej cytryny jeszcze nigdy nie próbowałam. Zupełnie nie przeszkadza mi przy tym fakt, że danie podane jest na talerzyku jednorazowym i że konsumpcji tak doskonałego połączenia mam dokonywać jednorazowymi sztućcami. Broni się smakiem, a to jest najważniejsze.
Przystawka Monsieur jest niemal równie fenomenalna. „Jajko / kimchi / pancake” (12 zł) to nic innego jak jajko w koszulce usytuowane na placku ziemniaczanym na który wyłożono odrobinę ostrego kimchi i cienkie paski rzepy daikon. Całość polana jest przyjemnym, gęstym sosem. Znakomita propozycja: delikatna i ostra zarazem.
Głównym daniem postanawiamy się podzielić. Nasz wybór pada na kompozycję „łosoś / ananas / sriracha” (29 zł) i tu zaczyna się totalny odjazd! Dwa kawałki łososia z cudnie przypieczoną skórką posmarowaną pikantnym sosem sriracha chrupią w ustach. Do tego pęczak oraz sałatka z ananasa z dodatkiem drobno posiekanej cebuli oraz liśćmi botwiny. Bardzo, ale to bardzo udany zestaw. Słodycz ananasa przełamują kleksy sosu sriracha, który uwielbiam i ze szczodrością używam w swojej kuchni coraz bardziej przekraczając granice jedzenia na ostro.
Okazuje się, że jednak szef kuchni Piotr Ceranowicz umie zaskoczyć nie tylko w aspekcie dań wytrawnych.
Deser nr 1 to „miso, syrop klonowy, dym” (12 zł). Brzmi nieco groźnie, ale jednocześnie wzbudza ciekawość. Okazuje się, że to lody o smaku pasty miso, popcorn, który jako słony element świetnie przełamuje ich słodycz, oraz jakby karmelizowana wata cukrowa zrobiona na bazie syropu klonowego, którą dodatkowo aromatyzowano dymem. Deser jest iście odlotowy! Smakuje i wygląda doskonale. Nie jest przesadnie słodki, a zabawa konsystencjami i strukturami jest bezbłędna. Wielkie brawa za pomysł i wykonanie!
Tapage – dla kogo?
Dla każdego kto lubi luźne klimaty (jedzenie na talerzykach jednorazowych), ale jednocześnie ceni fine dining (choć wcale nie mam tu na myśli wysokiej półki cenowej – dania mieszczą się w kwocie od 10 do 29 zł, ale są to tzw. „small plates”). Dla właścicieli czworonogów, którzy przychodzą w okolice „Zbawixa” na spacer z włochatym przyjacielem (zwierzaki mogą liczyć na miskę z wodą).
Gizmo – towarzysz z sąsiedniego stołu, który wyczuł naszego łososia i czym prędzej do nas przydreptał |
Tapage – podsumowanie:
To bardzo ciekawe połączenie dwóch dość odległych konceptów restauracyjnych. Z jednej strony mamy wyśmienitą kuchnię wysokich lotów w przystępnych cenach, a z drugiej jednorazowe sztućce i talerzyki. Być może to nieco ryzykowne podejście, ale z pewnością właściciel to ryzyko podjął świadomie. Karta ma się zmieniać regularnie, choć nie tak często jak w Kaskrucie. Z jednej strony to dobrze, bo jestem pewna, że szef kuchni ma wiele do pokazania, a jego głowa pęka od pomysłów, ale z drugiej strony mam nadzieję, że deser „miso, syrop klonowy, dym” (12 zł) zagości na stałe w menu. Byłaby wielka szkoda, gdybym przy kolejnych odwiedzinach nie mogła go już skosztować. Dlatego też wizytę w Tapage polecam czym prędzej Waszej uwadze, zanim o baro-restauracji zrobi się naprawdę głośno i trzeba będzie długo czekać na stolik.
Do przeczytania!
E.
Hej 🙂
nominowałam Ciebie do LBA, zapraszam do zabawy, info w najnowszym poście na moim blogu http://www.upichcona.blogspot.com
Pozdrówki!
Zwłaszcza zainteresował mnie deser, ponieważ najbardziej na świecie lubię próbowanie nowych, ciekawych smaków w zaskakujących połączeniach. Chętnie bym spróbowała! Do tego łosoś czy szparagi uwielbiam więc myślę, że każde danie by mi bardzo smakowało. Jedyne co mi odrobinkę przeszkadza to jednak forma podania – te talerzyki i sztućce. O ile prezentuje się to estetycznie to jednak konsumpcja trochę utrudniona, a mi to np. odbiera radość z jedzenia. 😀 Taka mała maruda trochę jestem ale jem trochę ,,oczami" lubię kiedy wszystko jest elegancko podane i dlatego zwracam na to uwagę. 🙂
Vela,
na szczęście talerzyki nie są tandetne, a naprawdę całkiem przyjemne. Podobnie sztućce. Ponoć są biodegradowalne i super ekologiczne, z naturalnego materiału. Nie sprawiają wrażenia tanich i byle jakich 😉
Ale doskonale Cię rozumiem, bo to jednak dość oryginalna zastawa w stosunku do serwowanych dań.
Serdeczne pozdrowienia,
E.