„Moje smaki” to pierwsza książka Michela Moran, którego szersza publiczność poznała jako jurora polskiej edycji programu MasterChef. Jego powiedzenie „oddaj fartucha” weszło momentalnie do kanonu zabawnych zwrotów, w szczególności w kulinarnym świecie. Dzięki zaproszeniu na kolację do jego restauracji „Bistro de Paris” w budynku Opery Narodowej miałam okazję zamienić z nim kilka zdań i sprawdzić, czy serwowane książkowe przepisy są gwarancją udanych i smacznych dań w domu.
Michel, jak sam przyznał podczas spotkania, na wydanie książki „Moje smaki” nie zgodził się od razu. Podobno już podczas pierwszej edycji programu miał wiele propozycji od wydawców, jednak skutecznie się im opierał. Do tego przedsięwzięcia przekonało go dopiero wydawnictwo Muza.
I tak powstała książka „Moje smaki” będąca zbiorem ulubionych dań autora z kuchni europejskiej. W większości zawiera przepisy z użyciem sezonowych składników, jednak nie została podzielona zgodnie z zasadą sezonowości, a według klasycznego podziału na sosy, przekąski, zupy, dania główne i desery.
Michel pokazuje, że każdy może być artystą we własnej kuchni. Do każdego przepisu dopisał kilka pożyteczny rad i podpowiedzi. Co ważne, receptury podane są w taki sposób, że nawet osoba niedoświadczona nie powinna mieć trudności, by je zrealizować. To niewątpliwy atut tej książki.
Lektura zawiera ponad 130 różnorodnych przepisów nawiązujących do korzeni autora – Michele urodził się we Francji, gdzie się wychował i kształcił, jego rodzice są zaś Hiszpanami. Swoją przygodę z kulinariami rozpoczął w wieku 14 lat, a praktyki zdobywał m.in. w słynnej paryskiej restauracji „Le Jardin”.
Jego droga zawodowa wiodła przez restauracje Paryża, Genewy, Frankfurtu i Luksemburga. W tym ostatnim mieście poznał swoją żonę, Halinę, dla której przeprowadził się do Polski. I tak dzięki tej romantycznej historii zamieszkał nad Wisłą i otworzył cenioną restaurację. Czy książka powtórzy jej sukces?
Kiedy pierwszy raz wzięłam ją w rękę byłam zaskoczona. Zdjęcia są bardzo apetyczne, proste, naturalne ale jednocześnie kolorowe i zachęcające do gotowania. Niektóre przypominają fotografie słynnego Davida Loftusa – nadwornego fotografa książek Jamiego (patrz „Kulinarne wyprawy Jamiego„), a ostatnio także Rachel Khoo (patrz „Mała paryska kuchnia„). To zdecydowany plus!
Trzeba jednak zauważyć, że nie każda ze 130 potraw została uwieczniona na fotografii, ale na szczęście pominięto tylko/aż (?) co trzecie, czwarte danie. To zdecydowany minus.
Moją szczególną uwagę zwróciły zupy jak gazpacho, czy krem z groszku – danie które bardzo lubię pokazane zostały w nieco inny sposób. Chyba nie pozostaje mi nic innego, jak w kolejnym letnim sezonie je wypróbować.
Jest też kilka rzadkich przepisów jak choćby na bażanta w czerwonym winie. Dodają one smaku książce, choć nie sądzę, że mogłabym z tej receptury kiedykolwiek skorzystać w domu. Prędzej na warsztatach kulinarnych poświęconych dziczyźnie i dzikiemu ptactwu. Co nie zmienia faktu, że chętnie zjadłabym porcję widoczną na zdjęciu.
Jest tu także sporo klasycznych i popularnych przepisów jak np. na grillowanego łososia…
…czy risotto…
…oraz tagliatelle z wędzoną rybą.
Bardzo apetycznie prezentują się desery i te zdjęcia chyba najbardziej skradły moje serce. Bo któż nie chciałby skosztować takiej gruszki w czekoladzie?
Albo oszukanych muffinków będących w rzeczywistości truskawkowym kremem?!
Tak jak przy daniach głównych i zupach, tak i przy deserach znalazła się garść klasyków z francuskiej kuchni: mus czekoladowy z wiśniami…
…oraz crème brûlée.
Książkę poza zdjęciami potraw ilustrują także fotografie autora krzątającego się po kuchni – widać, że Michel ma do siebie dystans i jest wesołym człowiekiem.
Wiem, że wiele dyskusji w internecie wzbudziła okładka. Coż, jednym się pewnie spodoba, innym nie. Zwykle książki mistrzów kuchni, jak i kulinarnych celebrytów (oczywiście Michela zaliczam do pierwszej grupy) opatrzone są ich podobizną, bo wtedy wydawca może liczyć na większą sprzedaż. Takie są realia rynku i nie ma co z nimi dyskutować. Dla mnie od okładki ważniejsza jest zawartość, a ta jest całkiem merytoryczna, jak i przyjemna dla oka.
Polecam Wam zapoznanie się z „Moimi smakami”, bo być może Was urzekną i postanowicie z nich gotować? Osobiście mam już kilka przepisów na oku jak np. budyń parmezanowy, czy szarlotka z dwóch łososi.
Szczerze mówiąc pobieżna lektura pozytywnie mnie zaskoczyła, bo idąc na premierę zupełnie nie spodziwałam się ciekawego wydawnictwa. Jednak przyznam, że lubię niespodzianki, a szczególnie te, dzięki którym będę mogła się czegoś nowego dowiedzieć i nauczyć.
Do kolejnego przeczytania!
E.
Podobne wpisy
Komentarze
18 odpowiedzi na “„Moje smaki” Michel Moran”
Dodaj komentarz
Autor: Madame Edith
„Moje smaki” to pierwsza książka Michela Moran, którego szersza publiczność poznała jako jurora polskiej edycji programu MasterChef. Jego [...]

Co recenzja to inne odczucia. Po przeczytaniu recenzji blogerki White Plate odniosłam wrażenie, że książka jest bezwartościowa. Tutaj wręcz odwrotnie.
Nie wiem, czy można powiedzieć, że jakakolwiek książka jest bezwartościowa, bo co by nie mówić, to jednak jest w niej zawarta konkretna wiedza. Osobiście lubię Michela, bo jest przesympatycznym człowiekiem, a jego książka mnie pozytywnie zaskoczyła, bo to są naprawdę jego przepisy i choć miał pomoc przy pisaniu (co oczywiste zważywszy, że jest obcokrajowcem), to kiążka jest autentyczna, bo w jego restauracji można zjeść dania, które są w niej opisane.
Jeśli jesteś zainteresowana tą książką najlepiej pójdź do księgarni i ją dokładnie przejrzyj. Potem podejmij decyzję 🙂
Serdecznie pozdrawiam,
E.
Witam. Trafiłam do Ciebie przypadkowo i bardzo się cieszę. Za półtora tygodnia lecimy z mężem na Zakynthos. Wklepałam nazwę, żeby zobaczyć stolicę i pojawił się Twój blog. Widzę, że także uwielbiasz podróże i ciekawie o nich piszesz. Ja od lipca istnieję w wirtualnym świecie. Dzielę się moimi wspomnieniami z podróży – chronologicznie a także pokazuję, jak można w moim wieku bawić się modą. W wolnej chwili zapraszam serdecznie. Pozdrawiam. Barbarossa.
Przez chwilę się zastanawiałem i przekonałaś mnie…
W czerwcu miałam przyjemność być na kolacji w Bistro de Paris i niestety kolacja skończyła się dla mnie tragicznie, najwyraźniej francuska kuchnia mi nie służy 🙂
Bardzo smakował mi deser Daquoise z karmelem i orzechami oraz pierś z kaczki pieczona w glazurze. Niestety przystawka w postaci polędwicy wołowej podana jak cappaccio do dzisiaj wywołuje we mnie odruch wymiotny 🙁
Michel Moran jest rzeczywiście przemiłym człowiekiem i doskonałym kucharzem, restauracja jest bardzo elegancka, obsługa bardzo uprzejma i dyskretna, jednak z racji ostrego zatrucia (najprawdopodobniej właśnie polędwicą wołową) nie wspominam tej kolacji najlepiej i raczej nie kupię książki.
Ojej, to rzeczywiście kiepska sytuacja i wcale się nie dziwię, że się zraziłaś. Mi jedzenie w "Bistro de Paris" smakowało, szczególnie kaczka robiona wg przepisu z książki była doskonała.
Z serdecznymi pozdrowieniami,
E.
Uwielbiam tego faceta!! Co prawda nie mam dostępu do polskiej tv ale jak tylko miałam okazję to podglądałam i słuchałam (popłakać ze śmiechu się można;)), poza tym to niezwykle uroczy mężczyzna sam w sobie. Raz że typ południowca, dwa że w kuchni! I jak tu nie lubieć gotować w takich okolicznościach??
Szczerze mówiąc to chętnie po nią sięgnę, dla czystej ciekawości 🙂
Może zdjęcia robił sam Loftus?
Niestety nie robił ich David Loftus i zresztą tylko niektóre są w jego charakterystycznym stylu. Wszystkie fotografie do tej książki robił Igor Grątkowski, a stylizacje przygotowała Beata Szewczyk-Grątkowska.
Pozdawiam serdecznie,
E.
A czemu niestety, skoro nasi zdolni dają radę? 🙂
Dają radę, ale do poziomu zdjęć Davida Loftusa jeszcze im trochę brakuje 😉
E.
Lepszy, bo zagraniczny.
Andrzej
Andrzeju,
Nie, obiektywnie lepszy i każdy, kto przeglądał trochę książek kulinarnych Ci to powie.
Kupuję książki polskie, jak i zagraniczne. Ale polskie niezwykle rzadko, dlatego, że poziom zdjęć, oprawa graficzna, typografia etc. nie są na wysokim poziomie i nie zachęcają mnie do korzystania.
Książki zagraniczne są po prostu lepsze, bo tam pracuje nad każdą pozycją sztab ludzi. Dosłownie sztab! Przy sesjach Loftusa pracuje kilkanaście osób!
A w Polsce przy sesji pracują zwykle 2 osoby (stylista i fotograf) + kucharz. Niestety często u nas książki kulinarne powstają niemalże chałupniczo, mimo, że sygnują je duże wydawnictwa…
Nie można więc porównywać do końca ich poziomu i stawiać na jednej półce z zagranicznymi.
Pozdrawiam,
E.
Jak pięknie sa ostatnio te książki wydawane, można patrzeć i patrzeć… ale faktycznie w wielu nie ma zdjęć wszystkich potraw, a szkoda.
Twoja recenzja zdecydowanie zachęciła mnie do jej nabycia 🙂 Zapowiada się bardzo apetycznie 🙂 Pozdrawiam serdecznie!
Programu nie lubię, ale pan Michel jest intrygujący i na książkę się chyba skuszę 🙂
Mam wiele sympatii do Michela Morana, zazdroszczę wizyty w Jego restauracji i osobistyego kontaktu. Pięknie opisałaś tę książkę, a zdjęcia pobudzają wyobraźnię:-) Pozdrawiam cieplutko Edytko:-)