Chinatown w Jokohamie (Yokohama Chinatown; Yokohama Chukagai) to dzielnica, którą trzeba zobaczyć będąc pobliżu. Będziecie nią zachwyceni zwłaszcza, jeśli tak jak ja, nie odwiedziliście wcześniej Chin. Chinatown wygląda dokładnie tak jak na amerykańskich filmach: jest kolorowo, nieco chaotycznie i krzykliwie, przez co pojawia się pewien dreszczyk emocji, bo nie jest tak spokojnie jak na zwykłej, japońskiej ulicy.
 |
Jedna z bram prowadzących do Chinatown |
Sprzedawcy stojący w sklepikach po dwóch stronach ulicy krzyczą coś do siebie, a parę kroków dalej ktoś wypakowuje z samochodu świńskie łby, kopyta oraz płucka i jakby nigdy nic układa je na wystawie… W innym punkcie gastronomicznym w witrynie leżą koło siebie w rządku wieprzowe nosy w towarzystwie uszu, czy łysych ogonów. Wystarczy wejść i kupić, a potem ze smakiem zajadać przemierzając kolejne przecznice tej nietypowej dzielnicy (są już przypieczone, gotowe do konsumpcji; niestety nie zrobiłam zdjęcia, gdyż wejścia do lokalu pilnował pan wyglądający na chińskiego mafioza) 😉

Jokohamskie Chinatown ma około 150 lat i obecnie nie jest tak licznie zamieszkałe przez obywateli Państwa Środka, jak to było w poprzednich latach. Szacuje się, że mieszka tu około 3-4 tys. Chińczyków, głównie z Kantonu Guanghou. Nie zmienia to jednak faktu, że dzielnica ta jest największym chińskim skupiskiem nie tylko w Japonii (inne chińskie dzielnice spotkacie m.in. w Kobe i Nagasaki), ale i całej Azji! To też jedno z największych Chinatown na świecie.
Poruszanie po dzielnicy jest bardzo proste, bo składa się z kilkunastu prostopadłych i równolegle biegnących ulic. Granice Chinatown wyznaczają ozdobne bramy, które informują, że jesteśmy w środku lub poza dzielnicą. Zresztą nie sposób się nie zorientować, gdyż już same sklepy, dekoracje i napisy jasno informują, że jesteśmy w tej chińskiej enklawie o odmiennych od japońskich zwyczajach.
 |
Jeden z wielu gabinetów wróżb i czytania z ręki |
 |
Gabinet w środku |
W Chinatown warto zrobić małe zakupy. Znajdziemy tu około 250 sklepów m.in. spożywczych z ciekawym asortymentem, kuchennymi dodatkami, czy herbatą. Ale uwaga: nie jest tu wcale tak tanio, jakby można było sobie wyobrażać, a wiele sklepów jest całkiem luksusowych z niemałymi cenami. Kupiłam tu m.in. chińską herbatę, która była bardzo droga w porównaniu do japońskiej (30 zł za 50 g w firmowej puszce), ale też niezwykle pyszna.
 |
Sklep z herbatą Formosa Tea |
 |
Herbaty można próbować na miejscu, ale trudno się porozumieć z obsługą, która mówi tylko po japońsku i chińsku |
Nabyłam też talizman złożony ze szklanych papryczek, który teraz wisi w kuchni (pikantna papryczka to wg Chińczyków symbol dobrobytu).
Widok poszczególnych części świńskiego ciała nieco odebrał apetyt Monsieur, dlatego nie zdecydował się na konsumpcję niczego w tej dzielnicy. Sama byłam bardziej odważna i postanowiłam spróbować pierożków gotowanych na parze w jednej z wielu lokalnych garkuchni (były pyszne!), a na deser wzięłam ciastko z fasolą adzuki obtoczone w sezamowej, chrupiącej skorupce pieczone na moich oczach (było całkiem smaczne jak na deser z adzuki, za którą nie przepadam).
 |
Duży pieróg z nadzieniem (do wyboru było kilka) kosztował ok. 9 zł |
 |
Jedna sezamowa kulka z nadzieniem to wydatek ok. 3,1 zł. |
Obecnie Chinatown to jedna z największych atrakcji w Jokohamie i trudno się dziwić. To miejsce tętni życiem, kolorami i oferuje ciekawe jedzenie, z jakim raczej nie spotkacie się w wielu innych miejscach w Japonii. Będąc w tym mieście koniecznie zarezerwujcie min. 2-3 godziny, by tu przyjechać.
Do jokohamskiego Chinatown można bez problem dostać się metrem, korzystając z linii Minatomirai (należy wysiąść na stacji: Motomachi-Chūkagai Station).
Do przeczytania!
E.
P.S.
Wszystkie poprzednie wpisy z Japonii znajdziecie tu: „JAPONIA„.

 |
Sztuczne pierożki na wystawie w jednej z restauracji |
 |
Elegancki sklep spożywczy |
 |
Chińska świątynia Kantei-byo |
 |
Świątynia Kantei-byo |
 |
Świątynia Kantei-byo |
 |
Ołtarz z darami w świątyni Kantei-byo |
 |
Bubble tea |
 |
Najdroższa restauracja w dzielnicy i jednocześnie kasyno |
Dzień dobry,
my też ostatnio odwiedzieliśmy Chinatown w Yokohamie. Mieszkamy w Tokio od 3 miesięcy i udało nam się uczestniczyć w paradzie z okazji Nowego Roku Psa! Niesamowite przeżycie. Pewnie czułaś się tam jak w raju wśród tylu orentalnych dodatków i smaków, bo przyznam, że ta dzielnica wypełniona jest obłędnymi smakami. Ja wcześniej byłam w Chinatown w Singapusze i też byłam pod wrażeniem, ale ta chińska dzielnica jest nieporównywalnie większa. Na moim początkującym blogu także postał post z wizyty w Chinatown. http://iglawpodrozy.com/posts/show/chinatown.html
Pozdrawiam Marta
Miałam ostatnio okazję być w Pekinie. Tak kolorowych miejsc jest tam bardzo dużo. Z przykrością jednak muszę stwierdzić, że choć Chinatown w różnych krajach są przepiękne (patrząc na zdjęcia też to widać), to nie oddają w 100% charakteru tych prawdziwych ulic/ nie pokazują prawdziwego życia 🙂 A co najważniejsze, w Chinach herbata jest DUŻO tańsza 🙂
Dlatego polecam pojechać choć raz, choć na tydzień, choćby do stolicy Państwa Środka 🙂
A tymczasem wracam do czytania relacji z Japonii, która z każdym wpisem staje się coraz bardziej łakomym kąskiem 🙂
Pozdrawiam. Marta.
Marta,
serdecznie dziękuję za Twój komentarz!
To prawda, że atmosferę Chinatown trudno uchwycić na zdjęciach. Tam się tak dużo dzieje, że po prostu trzeba doświadczyć na własnej skórze 🙂
Pozdrawiam ciepło,
E.
Rewelacja! Piękne zdjęcia!
Pozdrawiam, Ewela 🙂
Wszystko wygląda cudnie i tak kolorowo 🙂 Te świńskie części do mnie nie przemawiają :(, ale te pierożki czy sezamowe kulki wyglądają bardzo smakowicie 🙂 I to ciastko z fasolą też chętnie bym spróbowała 🙂 Pozdrawiam 😉
Aniu,
pierożki były pierwszorzędne! Mam delikatny żołądek, ale po tych – jedzonych i gotowanych przecież na ulicy, zupełnie nic mi nie było. Fantastyczny "street food". I aż żałuję, że u nas takich pierogów nie sprzedają na mieście 😉
Pozdrawiam ciepło,
E.
No właśnie – wielka szkoda, chętnie bym kupiła 😉
Witaj Madame Edith:)
Ladne sa te fotki z Jokohamy z Chinatown…Mnie od razu nachodza skojarzenia i porownania..wiadomo:)
W Sydney jest takze Chinatown i choc sa tam setki malych i wiekszych restauracyjek,sklepow,piekarni z azjatyckimi przysmakami (jedyne miejsce, gdzie widzialam dluga kolejke oczekujacych, jak to kiedys w Polsce bywalo), to dzielnica ta bardziej liczy na turystow.I nie jest tak ladnie jak na Twoich zdjeciach:)
Moje zachwyty kulinarne nad kuchnia chinska minely dawno temu, bo odkrylam kuchnie japonska, ktora nie bez kozery zostala wpisana do zabykow UNESCO…
W Sydney jest dzielnica, gdzie mieszkaja sami Azjaci,I tam jest wszystko prawdziwe, bez otoczki komercjalizmu.
Byl czas, kiedy dzielnica ta byla najwiekszym punktem w calym regionie Pacyfiku przerzutow narkotykow.jednak sama spolecznosc wietnamsko-chinska poradzila sobie z tym problemem.
Przestalam tam bywac,kiedy wystraszyli mnie handlarze kokainy…ale o tym przy innej okazji:)
Serdecznosci
Wiesia
Wiesiu,
chciałabym zobaczyć kiedyś to miejsce w Sydney. Takie dzielnice "z dreszczykiem emocji" bywają bardzo ciekawe, zwłaszcza, że jak piszesz są autentyczne.
W Warszawie na Ochocie też mieszka dużo Azjatów, ale nie na tyle, by można było mówić nawet o zalążkach Chinatown. Zresztą osoby te to często "białe kołnierzyki" – pracują w azjatyckich koncernach, które mają siedzibę w stolicy.
Przesyłam Ci serdeczne pozdrowienia,
E.
Racja wygląda tak jak na filmach amerykańskich. Fajnie jest na to popatrzeć, zobaczyć, pooglądać. Jednak nie chciałbym tam mieszkać. Po prostu to nie dla mnie 🙂