India King – jeśli lubicie indyjskie, zapiszcie ten adres!
India King to restauracja serwującą kuchnię hinduską zlokalizowana na ursynowskim Natolinie. Można byłoby pomyśleć, że fakt położenia tego miejsca zaraz obok budowy obwodnicy, i w dodatku przy zamkniętej ulicy, odetnie lokal od klientów na dobre, ale nic takiego nie miało miejsca. Bo po dobre jedzenie ludzie i tak przyjdą. Nawet jeśli mieliby iść kawał drogi lub dookoła, jak ma to miejsce w tym przypadku.
India King – lokalizacja:
India King – wystrój:
Lokal składa się z dwóch sporych sal, jest kolorowo i całkiem przytulnie. Wystrój jest zdecydowanie powyżej średniej, jeśli miałabym porównywać do innych indyjskich lokali w Warszawie. Nie zrobiłam wielu zdjęć, bo w sobotnie popołudnie było tu dość tłoczno, a staram się nie fotografować postronnych osób.
India King – jedzenie:
Menu w India King jest przepastne jak w większości indyjskich restauracji. A to i tak tylko ułamek dań, jakie można znaleźć w Indiach. Co ciekawe: lokal ten serwuje smaki, których raczej nie spotkacie w wielu innych miejscach. Z tego też powodu to właśnie miejsce na spotkanie wybrał nasz kolega, który pochodzi z Delhi.
Okazuje się, że w India King znajduje się cała sekcja dań pochodzących z południa, które charakteryzują się ostrzejszymi smakami. Znajdziecie też tu dosy, czyli nadziewane naleśniki podawane z sosami, o które trudno gdzie indziej. Dlatego też naszą ucztę zaczęliśmy właśnie od nich. W karcie znajdziecie trzy: plain dosa, czyli pusty naleśnik z fermentowanego ryżu i soczewicy, w wersji masala, czyli nadziewany ziemniakami, cebulą i przyprawami lub w wersji mięsnej – „chicken masala dosa” – z dodatkiem kurczaka, ziemniakami oraz cebulą.
Z racji tego, że nasz kolega nie je mięsa zamówiliśmy te z nadzieniem z ziemniaków (25 zł) i powiem Wam, że czegoś równie pysznego dawno nie jadłam. Ale sam naleśnik to była dopiero połowa sukcesu, bowiem masa smaku tkwiła w miseczkach z sosami: zielonym, czerwonym i białym, który był po prostu śmietanką kokosową z przyprawami.
Największym zaskoczeniem był dla mnie sos zielony z dodatkiem owoców drzewa chrzanowego (inna nazwa to moringa olejodajna). Owoce te przypominają duże strąki fasoli, kroi się je na kawałki i dodaje do curry czy sosów. Ale co ciekawe: nie zjada się ich w całości, bo mają twardą łupinę. Trzeba je rzuć i potem wypluć twarde resztki. Może wydawać się to dziwne i mało apetyczne, ale podczas rozgryzania owoce moringa ukazują niesamowite spektrum smaku i aromatów przechodząc od łagodne po pieprzowe. Bardzo mnie to zaskoczyło i było to moje pierwsze zetknięcie z tą rośliną, której stałam się fanką od pierwszego spróbowania (można ją ponoć kupić w sklepie Little India niedaleko Metra Wilanowska).
Dalej przeszliśmy do bardziej konkretnych rzeczy, czyli sosów, ryżu i chlebków.
Jeera rice czyli ryż basmati smażony z kminem (12 zł) był cudnie sypki i pełen aromatów. Uwielbiam sposób, w jaki Hindusi gotują ryż. To jest majstersztyk! A taki z dodatkiem kminu rzymskiego jadłam po raz pierwszy i już wiem, że to połączenie na stale zagości w mojej kuchni.
Nasz pierwszy sos – Kedai Masala (32 zł) – całkiem solidnie rozgrzewał podniebienia. Był gęsty, intensywny, z kawałkami rozpadającej się jagnięciny i dodatkiem mieszanki przypraw kedai masala. Krótko mówiąc: miska pełna smaku.
Drugi sos – dla odmiany z sekcji wegetariańskiej, skrywał w sobie kawałki białego sera gotowane w liściach kozieradki (25 zł). I choć był bardziej łagodny od tego pierwszego, to niemniej aromatyczny. Zresztą kozieradka jest bardzo wdzięcznym dodatkiem, a do delikatnego sera pasuje jak ulał.
Hitem było jednak pieczywo, które szef kuchni zrobił na specjalną prośbę naszego kolegi – był to hinduski chlebek z południa (nie ma go w standardowym menu). Przypominało trochę ciasto francuskie, bo i robi się je podobnie, składając i wałkując wielokrotnie ciasto. Doskonale się rwie i wspaniale nabiera nim sosy. Coś nieprawdopodobnego! Po raz pierwszy jadłam taki rodzaj pieczywa w indyjskiej restauracji. Jeśli będąc tu pokażecie to zdjęcie, to macie szansę, że i dla Was takie przygotują. Aha, kosztowało 12 zł za porcję.
Na deser już nie starczyło nam miejsca. I tak część jedzenia zabraliśmy na wynos.
Z kronikarskiego obowiązku nadmienię, że obsługa była bardzo w porządku i że mają tu bardzo smaczne napoje: czy to napar imbirowy (ostry i wyrazisty), czy to soki z wyciskarki wolnoobrotowej.
India King – podsumowanie:
Nie wiem czy to zasługa naszego kolegi i jego opowieści o Indiach, ale w India King poczułam się jakbym naprawdę w ułamku sekundy przemierzyła tysiące kilometrów i usiadła przy stole na Półwyspie Indyjskim. To było cudowne doświadczenie na początek roku. Życzyłabym sobie, jak i Wam, wielu podobnych. Takie wizyty pamięta się na długo i wiem, że nie raz i nie dwa tam wrócimy. Zwłaszcza, że mamy rzut beretem, a India King zdaje się być obecnie najlepszym lokalem z hinduską kuchnią w tej części Warszawy.
Do przeczytania!
E.
P.S. Z podziękowaniami dla N. za towarzystwo i przemiłe spotkanie.
Podobne wpisy
Komentarze
3 odpowiedzi na “India King – jeśli lubicie indyjskie, zapiszcie ten adres!”
Dodaj komentarz
Przedział cenowy: do 30 zł
tego miejsca jeszcze nie znamy – dzięki za polecenie ! Koniecznie zajrzyjcie do Moon na Kabatach na Bronikowskiego – świetne jedzenie hinduskie – biryani jest z prawdziwym tartym imbirem i sosy na oryginalnych przyprawach.
Dziękuję za polecenie! Chętnie sprawdzimy przy okazji ?
ja w moim mieście też odkryłam restaurację indyjska, właścicielka pochodzi z Indii większa część zespołu też więc jest smacznie i prawdziwie. lubię tam zaglądać A że jest na starym mieście to spacer piękny A potem finał smaczny. smaki zaskakujące. pozdrawiam asia