Lipowy Gościniec
W miarę regularnie z Monsieur odwiedzamy warszawskie restauracje. Zwykle są to miejsca współczesne z dość wymyślnymi daniami. Bywają modne, nierzadko awangardowe, jedzenie jest w nich nowoczesne i przeważnie z polską kuchnią nie ma zbyt wiele wspólnego. Takich lokali jest na pęczki i często nie różnią się zbytnio od siebie. Okazuje się jednak, że 30 km od centrum Warszawy można doświadczyć zupełnie odmiennego, autentycznie sielankowego klimatu sprzed ponad 100 lat.
O Lipowym Gościńcu dowiedziałam się dzięki zaproszeniu, które niedawno otrzymałam. W ostatni weekend, korzystając z pięknej pogody, postanowiliśmy odwiedzić to miejsce i udać się wprost na łono natury.
Restauracja wraz z pokojami gościnnymi zlokalizowana jest na dużym, bardzo malowniczym terenie zaledwie 2 km od Wisły. Ośrodek zwraca uwagę już z drogi, przy której rosną leciwe i rozłożyste lipy.
Mimo, że przyjechaliśmy tu w niedzielę na moment przed porą obiadową parking zastawiony był już w połowie, co oznaczało, że lokal cieszy się wzięciem.
W oczy rzuciła się także kolorowa altana ze stanowiskiem do grilla usytuowana tuż obok głównych zabudowań.
W środku przywitał nas przyjemny chłód.
Od wejścia zauważyliśmy prawdziwe zatrzęsienie starych mebli, a także bibelotów i innych drobiazgów, które zdobią każdą izbę.
Na drzwiach wiszą nawet ludowe stroje. Spójnie dobrane elementy wystroju powodują, że w Gościńcu panuje autentycznie niewymuszony sielski nastrój. Poczuliśmy się trochę tak jakbyśmy przenieśli się na wieś z powieści „Chłopi” Reymonta 😉
W kolejnych salach także dominują staropolskie motywy. Całość uzupełniają drewniane stropy, podłogi z desek i ściany jak w starej chacie.
Czy pamiętacie cykl „Opowieści z Narnii” autorstwa C.S. Lewisa? Jeśli tak, z pewnością kojarzycie starą szafę dzięki której można było przedostać się do magicznej krainy. W Lipowym Gościńcu również znaleźliśmy tajemniczą szafę z sekretnym przejściem z tym, że prowadzi ono do małej szatni dla gości. Wszystko jest tu przemyślane w każdym detalu. Przyznam, że byliśmy pod dużym wrażeniem wystroju tego miejsca.
Zanim dotarliśmy do głównej sali restauracyjnej pokazano nam także część dodatkową – wielką salę, w której ledwie przed kilkoma godzinami bawili się goście weselni.
Trudno nam było wyjść z podziwu jak właścicielom udało się zgromadzić tyle starych przedmiotów – garnków, drewnianych łopat, stylowych lamp, talerzyków, instrumentów czy figurek. Tu po raz kolejny poczuliśmy się jak w doskonale wyposażonym skansenie.
Dekoracje na ścianach |
Muzyczna oprawa ścian |
Z wrodzonej ciekawości zajrzeliśmy także na piętro obiektu…
Jak się okazało znajdują się tu pokoje gościnne oraz sala konferencyjna.
Każdy pokój oznaczony jest nazwą polskiego kwiatu.
Tu również widać dbałość o zachowanie klimatu całego obiektu – ściany są nierówne jak w starych chatach, a podłoga drewniana.
Po zwiedzeniu zasiedliśmy do obiadu w restauracji.
Po przejrzeniu menu okazało się, że kucharz stawia na menu sezonowe – aktualnie kurki, wiśnie i borówki. Nie trzeba mnie było długo namawiać i od razu wybrałam zupę kurkową (14 zł).
Jako, że od trzech tygodni „chodziły” za mną pierogi ruskie, to wybór na drugie danie był dość oczywisty (21 zł za porcję 6 sztuk ze skwarkami i śmietaną).
Monsieur jako koneser rosołu nie mógł sobie odmówić tejże zupy (12 zł), a na drugie zdecydował się na polecaną przez obsługę kaczkę (45 zł).
W oczekiwaniu na zamówione dania wybrałam się do „wychodka” w celu umycia rąk przed jedzeniem. Szybko wróciłam do naszego stołu po aparat, bo miejsce to okazało się być równie warte sfotografowania, jak i pozostałe pomieszczenia.
Na drzwiach kabin rozwieszono suszące się majtki, a od wejścia gościa wita ćwierkanie ptaków!
Nigdy wcześniej nie miałam okazji być w ćwiekającej toalecie 😉
Po powrocie zupy były już na stole.
Rosół wg Monsieur był bardzo smakowity („jak domowy”). Z odpowiednią ilością makaronu, jak i marchewki uzyskał jego aprobatę.
Moja zupa kurkowa była po prostu rewelacyjna! Nigdy bym się nie spodziewała takiej ilości kurek w talerzu zupy jedzonej w restauracji. W domu, wiadomo, to zupełnie co innego, ale zupa w Gościńcu była aż gęsta od grzybów i do tego bardzo smaczna, choć jak na mój gust nieco zbyt słona.
Pierogi były takie jak trzeba: z dużą ilością dobrze doprawionego farszu oraz na cienkim cieście. Po zupie ledwie zmieściłam 5 sztuk dzieląc się z Monsieur jednym ruskim olbrzymem.
Jak tylko zobaczyłam porcję pieczonej kaczki w sosie z tarniny i jabłek z domowymi kluskami śląskimi, zapiekanymi buraczkami pomyślałam po cichu: „ciekawe czy da radę to wszystko zjeść”. Jedzenia było naprawdę dużo. Po skosztowaniu odrobiny każdego z elementów muszę przyznać, że danie było znakomite, świeże, dobre doprawione i po prostu bardzo smaczne. Moje serce szczególnie podbiła miękka i soczysta kaczka z sosem.
Na deser już nie mieliśmy zbytnio miejsca, ale kelnerka bardzo zachwalała domowe ciasto sezonowe – śmietanowe z biszkoptem, galaretką i borówkami (16 zł). Było naprawdę smaczne, a jedna porcja starczyła nam obojgu w zupełności.
Najedzeni do granic możliwości i wypoczęci po kilkugodzinnym pobycie na wsi wróciliśmy do miasta.
Lipowy Gościniec – dla kogo?
To restauracja dla osób ceniących tradycję ludową oraz polską kuchnię. Myślę, że to doskonałe miejsce do pokazania znajomym z zagranicy, ale równie dobre na jedno lub dwudniowy wypad ze stolicy. Ze względu na bazę noclegową i zaplecze Gościniec może być wybierany jako miejsce na przyjęcia weselne, czy spotkania biznesowe. Ceny jak na wielkość porcji są bardzo przystępne.
Lipowy Gościniec – podsumowanie:
Wraz z Monsieur bardzo nam się tu podobało. Obsługa była przyjazna i nienarzucająca, a jedzenie smaczne, proste, podane na pięknej porcelanie z Bolesławca. Wystrój dopełnił dzieła i opuszczaliśmy Gościniec w znakomitych humorach debatując o jedzeniu i malowniczych elementach wyposażenia wnętrza.
Do kolejnego przeczytania!
E.
W restauracji Lipowy gościniec byliśmy w sobotę po południu. Na cztery zamówione dania rewelacyjne były tylko pierogi. Robią je na miejscu z bardzo delikatnego ciasta. Można wybrać ruskie, z kapustą i grzybami oraz z mięsem. Ja jadłem ruskie oraz z kapustą i były świetne. Pozostałe osoby wzięły kaczkę, sałatkę, żeberka i chłodnik. Chłodnik próbowałem – bez charakteru, ktoś zapomniał dodać przypraw. Kaczka podobno była zjadliwa, żeberka w wielkim kawałku tłuste i niesmaczne (zostały na talerzu). Sałatka została polana jakimś syropem i była strasznie słodka.
Jeśli zatem wybierzecie się tam na jedzenie to tylko na pierogi.
Co do sali, to w środku gwar jak na stołówce – w weekendy organizują tam wesela. Można tego uniknąć siadając na zewnątrz. Obsługa miła.
Faktycznie bardzo, ale to bardzo urokliwe miejsce. To była miła uczta dla oczu. Pozdrawiam.
Szukałam jakiegoś fajnego miejsca na obiad z mężem w sobotę i dzięki Tobie wybraliśmy Lipowy Gościniec. Bardzo Ci za to dziękuję! Jedzenie pyszne – ja jadłam sandacza w sosie porowym, a mąż zupę kurkową i sałatkę z kurczakiem (chociaż sałatka akurat jak sałatka – bez fajerwerków:)). I lokalizacja też super! Polecam.
Bardzo się cieszę, że Wam się podobało 🙂
Miejsce bardzo ciekawe, choć menu lekko drogie :/
Dzięki za ten post 🙂 Już pokazałam mężowi, gdzie wyskoczymy w weekend jak jiz corcia nasza wróci z letnich wojaży 🙂 Pzdr Anita
A! Byłam tam kiedyś po drodze do 'gdzieś' 🙂 Żurek i pierożki wymiatają 😉
Pięknie, szkoda, że tak daleko od nas. Zapraszam Edytko do mnie – niespodzianka:-) Pozdrawiam serdecznie:-)
Ależ cudne miejsce. 🙂
Uwielbiam takie miejsca. Kiedys tam zabiore J. Moc pozdrowien!
Szukalam czegos specjalnego dla gosci z Afryki… Dzieki Tobie mam to COS na deser /smiech/!
Serdecznosci
J.
J.,
Bardzo się cieszę i jestem pewna, że Twoim gościom to miejsce przypadnie do gustu 🙂
Pozdrawiam wakacyjnie,
E.
Przyznam, że najbardziej podoba mi się łazienka 🙂